Zaplanowałam
pobudkę o 6:30, by przygotować się do pracy, kupić bilet miesięczny i zdążyć na
pociąg, który odjeżdża z Grodziska Mazowieckiego o 7:39. Zadzwonił budzik.
Wyłączyłam go po bożemu, natychmiast zapadając z powrotem w sen. Obudziłam się
godzinę później, równo o 7:30. I chcecie to wierzcie, nie chcecie nie wierzcie,
wyrobiłam się na ten pociąg, a nawet zdążyłam kupić bilet miesięczny. Po prostu
wstałam, po żołniersku się ubrałam, złapałam torbę i wio. Pociąg co prawda
opóźnił się, ale tylko o jakieś trzy minuty. Czułam się i wyglądałam jak
wymiędlona reklamówka, ale przynajmniej zdążyłam do pracy, a po pracy, gdy już
uświadomiłam sobie nie po raz pierwszy w życiu, jaka to frajda umyć zęby. Jak
się okazało, zostawiłam otwartą szafkę z ubraniami, a weź wyjaśnij kotu, że
otwarta szafka to nie zaproszenie do zabawy, a jej wnętrze to nie koci domek. I
tak oto i ja i Filip odczuliśmy tego dnia coś w rodzaju satysfakcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz