poniedziałek, 24 czerwca 2013

Ołpen Spejs

Do tej pory wyglądało to tak: Justek pracuje w dziale A, wykonuje zadania działu B, podpisuje się jako pracownik działu C, chociaż wielu myśli, że siedzi w dziale F. Nieważne. Został przeniesiony. Podpisał kolejną umowę na kolejne zastępstwo. Do sierpnia. Justek jest dobry i tani. Opłaca się Justkiem zastępować. Justek też zostanie zastąpiony. Jego miejsce zajmuje tleniona pi*deczka w lateksowych lajkrach. Nie ma żadnego doświadczenia, nic nie wie, niewiele umie. Ale ma coś, co pozwala jej zająć Justka wygodne miejsce i otrzymać za to miejsce lepsze wynagrodzenie : plecy. Korporacja Justka to jak urząd w Pacanowie: firma rodzinna. Justek był jedyną osobą w dziale zatrudnioną w wyniku prawdziwej rekrutacji. Opłaca się czasem być tanią. Reszta to krewni i znajomi. Pracują tam całe familie i klany. Żony wciągają mężów, mężowie braci, bracia szwagrów, szwagrowie siostry, a siostry teściowe, teściowie synowe, synowe kochanków, kochankowie swoich kochanków. Może Justek wciągnie kota Filipa?
Justek opuścił zatem wygodne gniazdko i wyruszył w kolejny rejs. W sumie będzie robił to samo, za te same pieniądze, tylko w innym dziale. To już nie jest wygodny pokój z rozległym biurkiem tylko ołpen spejs z ludźmi poupychanymi w szufladach. Ma to swoje dobre strony Jest bliżej i cieplej. :-). Każda zmiana jest zmianą na lepsze. W tłumie współpracowników Justek dostrzegł dwóch rasowych oszołomów, co cieszy i wzrusza. Siedzą zbyt daleko, by zaistniała szansa na zakolegowanie, ale sama ich obecność działa pokrzepiająco. Niedługo się przeprowadzamy do korporacyjnego zagłębia na Mokotowie. Może usadzą Justka obok nich? Byłoby fajowo :-)

Szefowa na do widzenia dała Justkowi lizaka. Tym samym Justek przekroczył swój Rubikon.

Zuzia


Wraca sobie Justek od dentysty, gdzie wyrwano mu jedną czwartą pensji i kogo widzi - Zuzię. Zuzię już Justek spotkał w drodze do dentysty. Leżała sobie wyciągnięta jak długa na chodniku i czekała na okazję. Okazja się nadarzyła.
- A czyj jest ten śliczny kotek? - zachwycił się Justek Zuzią zachwyconą w ramionach Justka.
- A może być pani - usłyszał od Pana z brodą. Justek już od jakiegoś czasu myślał, by załatwić Filipowi jakąś narzeczoną. Pomyślał, że Zuzia (tak planował ją nazwać), leżąca u stóp i domagająca się pieszczot to prezent od Bozi. Kotka okazała się wysterylizowana, młodsza od Filipa jakiś rok (idealna różnica) i bardzo towarzyska. Nie zastanawiając się dłużej niż dwie sekundy, złapał Justek Zuzię pod pachę i zaniósł do domu. Lojalnie uprzedził Pana z brodą, że może ją przynieść z powrotem, jeśli nie dogadają się z narzeczonym.
I tak Justek niczym Wojtek F. załatwił kotu panienkę. O ile w drodze do domu, Zuzia zachowała spokój i entuzjazm, o tyle na klatce schodowej Justek musiał użył przemocy. Niedobrze to wróżyło. Czy kot, wylegujący się na chodniku zgodzi się żyć w zamkniętym mieszkaniu z drugim kotem, o manierach słodkiego acz zepsutego paniczyka?
Co to była za histeria! Zuzia wrzeszczała, Filip darł ryja, Justek się bał, że sąsiedzi zadzwonią po gliny. Justek postanowił ugotować obiad, zostawiając młodych samych, ingerencję ograniczyć do komunikatów w stylu: Ciszej tam!!! Filip!!! Zuzanna!!! W międzyczasie złapał Justek kilka razy Zuzię, by ją trochę utulić i ukoić jej strach, a także doprowadzić do porządku Filipa, który nastroszył się jak NRDowski piłkarz.
Ugotował Justek obiad, zjadł Justek obiad, spojrzał na Filipa, spojrzał na Zuzannę i zrozumiał, że z tego pieca chleba nie będzie. Zuzanna zaczęła wydzielać dziwne zapachy, z nosa jej kapało, co u kota stanowi przejaw absolutnego strachu. Złapał zatem Justek Zuzannę, wsadził pod pachę i odniósł tam, gdzie ją znalazł. Po opuszczeniu budynku, Zuzia wróciła do siebie w okamgnieniu, na swoim chodniku rozciągnęła się jak długa i pozwoliła się wymiziać. Kot Filip też nie wykazywał objawów post-traumatic-stress-disorder. Zatem Justek zabrał się za zmywanie, po czym postanowił napisać podręcznik o wielce wymownym tytule - Jak wytrzymać nerwowo i psychicznie z kotem .
Podejrzenia Justka się potwierdziły. Jego wyrafinowany, elegancki, czyściutki i zakochany w mamusi kot, jest gejem. Justek musiał mu obiecać, że już żadna kobieta nie stanie pomiędzy nim a mamusią.

CIężkie jest życie rajfura.

Nadgodziny


Praca w korporacjach ma te dobre strony, w przeciwieństwie do firm-krzaków, że podlega procedurom. Jedną z takich procedur jest obowiązek pracy w wyznaczonych godzinach. Ni mniej ni więcej. Dodatkowo od czasu do czasu pojawia się możliwość dorobienia w niedzielę w ramach nadgodzin. Zdarza się to rzadko, co prawda, ale się zdarza. I Justek się na takie nadgodziny ostatnio zapisał. Na 12 godzin. Słownie: dwanaście.
To była pierwsza Justka okazja, by popracować w nowej siedzibie. Okazałej, dodajmy, z fontannami, gadającymi windami, konsjerżem i koszami na śmieci po 800 zł każdy. 800zł to akurat połowa pensji przeciętnego pracownika najniższego szczebla, a właśnie z takich się firma składa w znacznym stopniu. Firma wybudowała swoją siedzibę w korporacyjnym zagłębiu, gdzie Justek wbrew pozorom nie ma tak daleko. Raptem 10 minut SKM-ką z Dworca Zachodniego.
Do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy Justek się załapie na te nadgodziny, bo w ostatniej chwili - piątkowe popołudnie - ktoś się zreflektował, że Justek ma zakaz wstępu do pomieszczeń w nowej siedzibie. A że tam każde drzwi poza kibelkiem zabezpieczone czytnikiem, Justek nie miał szansy się tam nawet włamać. Ale udało się. Podku*wiony kierownik zadzwonił do Justka w piątkowy wieczór z informacją, że udało się wszystko i Justek w niedzielę pracuje.
Wstał zatem Justek w niedzielę o 4 rano po dwóch godzinach snu (nie balował, tylko jakoś spać mu się nie chciało). Jego rodzony kot Filip patrzył na niego jak na idiotę. Pierwszy raz Justek obudził kota, a nie kot Justka. Normalnie jaja. Na miejsce trafił szybko. Sam się zdziwił. Trzy dni zajęło mu jednak opracowanie optymalnej trasy (nielegalne schodki z płyt chodnikowych, dziura w siatce, przemarsz przez plac budowy). Prowadziła go gwiazda betlejemska w kolorze magenty. W środku też się zgubił, po tym jak wpadł w oszołomienie na widok fontanny. Kto pracował w takich molochach, ten wie, że sektory i dziesiątki pokoików porozmieszczane są na chybił trafił. To nie jest tak, że jest sala nr 7, za nią, 8, 9, 10 i tak dalej. Jest 7, 8, 9 a 10 w drugim skrzydle między kibelkiem a schowkiem na szczotki. Bożenko!

Dotarł Justek jednak na miejsce, ze zgrozą konstatując, że nie wie, gdzie jest jego nieprzygotowane jeszcze miejsce. Największy oszołom w dziale, a może i w całej firmie, zaproponował ofiarnie, by Justek usiadł obok niego, na co Justek skwapliwie przystał, bowiem mało awanturujący się jest. Usłyszał, że ładnie mu w okularach (Justek od oszołoma, nie oszołom od Justka, chociaż oszołomowi też ładnie w okularach). I tak Justek wrócił do starej i pięknej tradycji posiadania w pracy absztyfikanta :-). 

Urodziny Sasa


Justek na urodziny Sasa przygotował trzy prezenty: obrazek w ulubionym Sasa kolorze, zrobionego na szydełku misia - breloczek na klucze oraz Zestaw dla Super Kobiety zakupiony w sklepie z gadżetami w stylu PRL. Zakupił też ramkę, co by oprawić obrazek, po ramkę udał się aż do Ikei, gdzie znalazł taką w całkiem przystępnej cenie (nie to, żeby oszczędza na Sasie). Niestety ramka okazała się być do kompletu z antyramą, którą należało dokupić oddzielnie, na co Justek nie wpadł. Wyglądała, jakby miała antyramę, ale to była atrapa antyramy. W tej sytuacji nie pozostało nic innego Justkowi jak dać zamiast obrazu gerbera. Uzbrojony w gerbera oraz dwa prezenty opakowane w różowy papier udał się Justek na Plac Dąbrowskiego, gdzie nie miał daleko, bo wracał z lekcji malarstwa. Udali się do knajpki przy kredytowej, gdzie zalegli na czerwonej kanapie, by obgadać perypetie związane z dziećmi (kot, królik) i innymi takimi (spuśćmy zasłonę milczenia). Sas zamówił piwo dla prawdziwej kobiety i żałował. Justek zamówił piwo dla prawdziwego mężczyzny i nie żałował. A że Justek ostatnio permanentnie zmęczony i niewyspany przyjemnie się ululał :-)
Sto lat Sasiku! :-)


Biały Jeleń


Spotkał się Justek wreszcie z laborantami, swoją grupą towarzyską o zacięciu literackim. Jak zwykle w pracowni u R. Justek tradycyjnie się zgubił. Pomylił budynki, a to przy współudziale Ż, która napisała w mejlu, że chodzi o budynek nr 8, a chodziło o 8a. Ostatnim razem był tam Justek zimą w towarzystwie M, mogło mu się zatem pomylić. Dzwoni Justek zatem w domofon, jakiś głos, męski i zagniewany pyta: Kto tam? Justek mówi: To ja. Jaka ja? Justek. Jaki Justek? Czy to pracownia Ż? Nie. I bach. Justek obszedł budynek dookoła i dzwoni w inny domofon. - Kto tam? - pyta ponownie ten sam głos, tylko jakby mniej męski i bardziej zagniewany. To nadal Justek - odpowiada Justek - A czy to nadal nie jest pracownia R? Nie!. I bach

Justek nie w ciemię bity, znalazł adres właściwy, dotarł na miejsce, zjadł truskawkę i przeczytał swoje opowiadanie Biały Jeleń. Pięciu obecnych tam mężczyzn, w tym jeden gej było oburzonych. Ale brawo bili. Przy okazji Justek znalazł niańkę dla kota, w razie gdyby wybierał się gdzieś dalej. Po czym ulotnił się Justek, bowiem był bardzo zmęczony.

Piłem z K, mogę umrzeć


Z takim wnioskiem opuścił Justek wczoraj kawiarnię Ukryte Miasto, gdzie odbyło się ostatnie spotkanie z cyklu Klub Kreatywnego Czytania. Dyskutowaliśmy na temat książki 'Pod skórą' Michela Fabera. Książka Justka nie zachwyciła, nie to, że się nie podobała, ani ucieszyła ani zasmuciła. O kobiecie, które poluje na mężczyzn w celu przerobienia ich na kotlety. Wbrew pozorom to bardziej manifest przeciw zabijaniu zwierząt a nie thriller feministyczny. Książkę tę wybrała K, znana feministka o bardzo charakterystycznym imieniu. Siedziała obok Justka i Justek zwrócił uwagę na coś, czego wcześniej nie dostrzegał. K jest naprawdę piękną kobietą. Justek spóźnił się pół godziny, bo się wykoleił pociąg na trasie korporacja - cywilizowany świat i musiał się asekurować tramwajem. Wpadł zmordowany po 9 godzinach pracy, a wstał o 3:30 (słownie: trzydzieści minut po trzeciej rano). Grzmoty Justka obudziły, o 4 rano i tak miał wstać, zatem wygrzebał się z łóżka ku wielkiemu zdziwieniu kota.
K też ma koty, których opiekunką okazała się Aga. Justek jak zwykle reklamował kota Filipa, nie będąc świadomym, że nazajutrz rano łajza znów przesadzi balkon, by włamać się do sąsiadki. Na szczęście obyło się bez wizyt wczesnoporannych, bo kot stanął na wysokości zadania i wrócił, gdzie jego miejsce z w własnej woli. Tylko trochę go Justek przekupił.
Justek dzięki Cafe Late wrócił do siebie z prędkością światła, nawet całkiem składnie się wypowiadał, ale i tak był zmęczony bardzo. Na szczęście nic nie chlapnął. Ponieważ to było ostatnie spotkanie w tym sezonie przyniósł prezenty - ślicznie opakowane broszki własnej roboty :-). K. też dostała i powiedziała, że broszka jest śliczna. Fakt, K. trafiła się najładniejsza.
Opuścili kawiarnię w jak najlepszych humorach i tradycyjnie udały się na wspólny spacer do Alei Jerozolimskich. W lipcu się spotykamy nieformalnie, tylko jeszcze nie wiemy gdzie. Ale wiemy, o czym będziemy plotkować. Może Ala da się namówić na spotkanie? Co do planów przyszłorocznych spotkań, Justek zaproponował Muminki i pisarza Jacka oraz pewnego Pana, który jeździ do Czech i lubi rozmawiać na każdy temat. Aga ostrzegła, że Pan ten tak naprawdę lubi rozmawiać tylko na jeden temat i to wcale nie są Czechy. To tym bardziej trzeba go zaprosić :-D.

Jedna broszka została Justkowi ślicznie opakowana w różowy papier. W pociągu Justek usiadł obok małej dziewczynki, wesołej jak szczygiełek i ruchliwej jak pchełka. W nieokiełznanym koczku, różowej sukience, złotych sandałkach, z pluszowym pingwinem i paznokietkami pomalowanymi na różowo z obowiązkowymi czarnymi obwódkami. Justek stwierdził, że jeśli ktoś zasługuje na ostatnią broszkę, to tylko ona :-). I podarował jej ostatnią broszkę J.

Wernisaż

 Justek był dzisiaj na wernisażu. Swoim własnym, dodajmy. Nie to, że Justkowi wystawę ktoś zorganizował, zorganizował i owszem, ale dla całej pracowni, w tym Justkowi. Dwa obrazy Justka się na niej znalazły - jeden z gołą babą, ten powisieli przy drzwiach i drugi na filarze, bez gołej baby. Z tym drugim to nawet były takie jaja, że Justek go nie rozpoznał i zawołał: Ojej, a czyja to praca taka Ładna? Po czym się zreflektował, że jego i się strasznie ucieszył, że jego. Przyszła sama śmietanka, która po wernisażu udała się na piwo. Justek tradycyjnie zmordowany, zamówił soft drinka, coby go szybciej wypić i się ulotnić, by wrócić do kota Filipa i pójść spać. Rozmawiałyśmy o planach letniego pleneru. Justek prawie namówił Jagodę na poderwanie dziadka z okolicznych działek, by swoją działkę na plener udostępnił. Więcej Justek nie pamięta.





















niedziela, 2 czerwca 2013

Popijawa u Beaty



Justek został zaproszony na imprezę do Beatki. Beatka to koleżanka z Towarzystwa Feministycznego. Notabene przesympatyczna i naprawdę dobry człowiek, co teraz rzadkość.Czasy się zmieniają i obyczaje. Już się nie robi posiadówy na kilkanaście osób, ale wielkie biby jak w amerykańskich filmach, na których pojawia się kilkadziesiąt osób i tłok jest taki, że ludzie stoją z drinkami stłoczeni jak w WKD w godzinach szczytu. Na takich imprezach nie pije się wódki tylko wino i nie jada się czipsów tylko wegetariańskie i wegańskie potrawy, macza marchewkę w dipach, ale nadal używa się słowa dupa.

Pojawił się Krem de la Krem - sama gospodyni to absolwentka MISHa, poliglotka, szefowa dużej instytucji kulturalnej. Wykładowcy akademiccy, działacze społeczni, artyści, dziennikarze, cykliści, lewacy, lesbijki, lalusie, łyse kobiety, mężczyźni z brodą. Dobrze, że Justek umiał się ubrać. Przywiózł Carlo Rossi, a nie wino z Biedronki i wiedział, co to karob. Graliśmy we Flirt Towarzyski zakupiony w CSW i dyskutowaliśmy na tematy z wyższej półki. Czego człowiek nie robi, by się napić alkoholu ;-)

Wyżerka u Jagody.


Justek na zajęciach z malarstwa Justek ma taką koleżankę Jagodę. I Jagoda zaprosiła Justka na wyżerkę. Rzecz jasna nie tylko Justka, całą pracownię plus dwie koleżanki z uniwersytetu trzeciego wieku. Justek był najmłodszy. Często bywa najmłodszy. Całe mieszkanie obwieszone obrazami Jagody. Znalazł się i portret Justka w sypialni. Jagoda się go trochę wstydziła i dlatego powiesiła go w drugim pokoju. Niepotrzebnie, Justek lubi wszystkie swoje wizerunki, ze szczególnym uwzględnieniem portretu, jaki namalował niejaki Szpajzer, portretu o wiele mówiącym tytule „Rzeźnik z Teksasu”. Tego arcydzieła nic nie przebije. Praca Jagody w manierze Modigianiego nie była taka zła.

Krewetki w sosie pomidorowym, sałatka z sosem francuskim, szarlotka, pistacje, deska serów i owoców, kawa z pianką, cukierniczka z ptaszkiem...A wszystko tak pięknie podane w blasku świec. Jagoda zachęcała Justka do konsumpcji, tłumacząc, że Justek jeszcze rośnie. Justek musiał odpiąć guzik i rozpiąć rozporek, ale zrobił to dyskretnie, nie to, że nie umie się zachować przy ludziach. To, że nie przedstawił się paniom po tym, jak przyszedł spóźniony o niczym nie świadczy. Rozmawialiśmy o podróżach, wychowaniu, literaturze i polityce. Justek przyniósł i wyniósł truskawki. Chciał kupić kwiatki, ale tam dokąd pojechał nie było. Okazało się, że Jagoda ma cukrzycę i jej nie wolno truskawek :-(. 

Justek robi fachowe miny


W czwartek i w piątek w CSW odbyły się wykłady powiązane z aktualną wystawą ukraińskiej fotografii. Na jednym i drugim B. symultanicznie tłumaczyła siedząc w budce tłumacza. Na pierwszym Justek nie był, zatem się nie wypowie, na drugi się udał, o drugim będzie ten wpis. Miał zamiar Justek pojechać w czwartek, kiedy jest wejście za fri, obejrzeć zdjęcia, a potem skoczyć na wykład, by się czegoś więcej dowiedzieć. Ale w nocy ze środy na czwartek Justek krótko spał. Nie miał siły, zwłaszcza, że deszcz padał, a Justek nie chadza z parasolką, żeby się nie zamoczyła. Wilgoć szkodzi parasolkom.
W piątek wyspany, powziął spontaniczną myśl, by pojechać do CSW i się czegoś dowiedzieć o ukraińskiej fotografii. Po drodze złapała go ulewa, przemókł strasznie. Na wystawę już było za późno. Spotkał B. Oprócz Justka przyszedł też jeden starszy pan. Pan troszkę się zdziwił frekwencją, pocieszył go Justek, że jest on i jest Justek, czyli są wszyscy. Pan zachichotał zakłopotany, Justek pochwalił samą siebie, że w porę ugryzł się w język i nie użył słowa randka.

Wykład trwał dwie godziny. Odbył się w języku rosyjskim, którego Justek osobiście nie zna. Pani artystka pokazywała slajdy i opowiadała. Za oknem ulewa, w sali światła przytłumione, u boku kawaler, piękna pani łagodnym głosem opowiada o sprawach, których Justek nie ma prawa rozumieć. To było bardzo ciekawe doświadczenie, SPA dla duszy. Mimo bariery językowej, Justek czuł, że nawiązał dialog z prelegentką dużo większy niż na UW, słuchając o subwersywnej komparatystyce. Po wszystkim B wyszła ze swojej budki, pytając o wrażenia. Była zaskoczona, gdy dowiedziała się, że Justek nie zna rosyjskiego. Wyglądałaś, jakbyś rozumiała wszystko, powiedziała. 

Feministyczny panel dyskusyjny na UW



Justek czasem tam wpada. Lubi sobie posłuchać, jak wykształciuchy dyskutują swoim własnym subwersywnym językiem. Te zdania wielokrotnie podrzędnie złożone ze słów trudnych do wymówienia i o pokrętnym znaczeniu. Ludzie tak nie rozmawiają w WKD. Tym razem okazją do pogadanki była nowa książka jednej z pań. Subwersywna komparatystyka. Na ile we współczesnym dyskursie feministycznym ma racje bytu, skoro a priori wpisuje się w kontekst nacjonalistyczny.

To nawet nie był dyskurs, tylko jeszcze mądrzejszy słowny twór, ale Justek to słówko zapomniał, a chciał się nim podzielić z kotem. Deliberowali z takim zapałem, że Justek zaczął się autentycznie zastanawiać, po cholerę im publiczność. Ni cholery nikt nic nie rozumiał. A może Justek się tylko tak pocieszał. Czy ktoś ma jakieś pytania? - zapytała mądra pani. Nikt nie miał pytań. Nawet Justek.

Justek ma kota na punkcie kota.





Po tym, jak wypadł z okna, Kot Filip unika okna. Nieprzyjemnie mu się kojarzy. Parapet zewnętrzny to dla niego coś jak loża Vipów, jak Country Club na którym się lansuje w ciepłe dni, zaskarbiając sobie serce okolicznych staruszek. Zwłaszcza taka jedna babcia siedząca na balkonie na przeciwko Justka okna jest zakochana w Filipie i cieszy się jak jego gębę kocią widzi. Justek pozwala kotu na to, bo wierzy w koci rozsądek. Co nie znaczy, że zostawia otwarte okno świszczypale, kiedy wychodzi do Biedronki na zakupy. Rok temu kot nie wypadł, a w tym roku owszem. A nie mieszkamy na parterze, tylko na drugim piętrze. Na dole beton. Śierściuch to rozumie, ale nie wtedy gdy poluje na muchę. Zrobił zbyt energiczny zamach i runął w przepaść. Nie pozostało Justkowi nic innego, jak założyć stanik i pobiec kotu z pomocą. Widział już biedaka na wyciągu z połamanymi łapami i obitą mordką. Kot Filip to prawie jak Justka synek.









Nic się nie stało sierściuchowi, tylko podejrzanie grzeczny się zrobił, aż się Justek zastanawiał, czy nie doznał jakiś obrażeń wewnętrznych. Żyje i ma się dobrze. Jeszcze trochę się z nim Justek pomęczy. Parapetu na razie unika. Woli balkon. Spaceruje po poręczy, włamuje się na balkon sąsiadki, wyleguje w słońcu. A że Justka balkon przypomina zapuszczoną piwnicę, z tym że jest na nim więcej syfu i brudnych słoików, wraca do domu wybrudzony jak nieboskie stworzenie i w takim stanie domaga się noszenia na rękach. Rzadko Justek pozwala mu wychodzić na balkon. Niech wraca na parapet, byle nie wypadł.
Czasem go Justek wypuszcza, czego potem żałuje. Ostatnio już się ciemno zaczęło robić, Justek pragnął już zgarnąć kota, drzwi balkonu zamknąć, gdy zorientował się, że nie ma sierściucha. Na balkonie sąsiadki też jakby pusto. Trochę się o kota zaniepokoił, na szczęście młodzież grodziska, przyszłość narodu, chlejąca pod balkonem i paląca papierosy, poinformowała Justka, że Filip się włamał do sąsiadki. W tej sytuacji nie pozostało Justkowi nic innego, jak założyć stanik i zapukać do drzwi obok. To ta pani, której się boi całe osiedle i nawet Justkowi nie zawsze na dzień dobry odpowiada. Zapukał Justek z duszą na ramieniu i stanikiem na cyckach, nie wiadomo, czego się można spodziewać po pani, która nie otwiera nawet inkasentowi porozumiewając się z nim za pomocą systemu wymyślnych kartek. Ale czego się nie robi, by uratować kota.
Justek miły jak nigdy, uroczy i ciepły (chodziło o kota, a kot to prawie Justka synek). Pani zaprosiła do środka. Justek nie miał przy sobie broni. Kot podobno zadowolony z siebie zwiedził całe mieszkanie, po czym jakby nic usadowił się przed telewizorem (babcia ma plazmę, Justek nie ma nawet kineskopu). Bardzo grzeczny się okazał, ale nie pozwolił się do siebie zbliżyć nawet na metr (Justka duma). Na widok panci z prędkością rakiety wyskoczył na balkon, przesadził ogrodzenie oddzielające dwa balkony i pognał do domu. Brawo dla Filipa za intuicyjne i trafne rozróżnienie, co kotu wolno, a czego nie.


Co tam słychać u PA


Jej osesek rośnie. Nadal nie ma zębów (chyba) i raczkuje ( a to podobno poważna jakościowa zmiana). Lubi wujka Justka, nawet po tym, jak wujek Justek mu pośpiewał coś z repertuaru Urszuli Dudziak. Byliśmy na spacerze. Oglądaliśmy porzuconą na skraju drogi małą chatkę (Justek oglądał). Jest coś fascynującego w obrzeżach miast, które jeszcze parędziesiąt lat temu były odrębnymi osadami z dala od szosy, po czym zostały wchłonięte przez rozrastające się aglomeracje. Najbardziej wzruszają Justka takie małe chałupinki na obrzeżach Warszawy otoczone ogrodem pełnym starych krzaków bzowych i rachitycznych wiśni. Na progu staruszka karmi swoje koty, a obok jej małego świata, mknie trasa szybkiego ruchu, i wyrastają dziwne twory budynkopodobne z aluminium i szkła oraz wielkie, blaszane hangary. Kiedy wprowadzała się do chałupinki, młoda i gładka, wokół były tylko pola, łąki, lasy. Świat ją osaczył.

Podarował Justek PA placki z płatkami kwiatów, a sobie nazrywał pachnącego bzu. 

Justyn Pecouchet


Justek właśnie wrócił z kolejnego spotkania Latającego Klubu Kreatywnego Czytania. Każde spotkanie odbywa się w innym miejscu z udziałem innego gościa. Tym razem Justek popijał kawkę z Krzysztofem V, przesympatycznym panem. Rozmawialiśmy o książce Gustave Flauberta „Bouvard i Pecuchet”. Justek nie jest entuzjastą pana Flauberta, uważa go wręcz za oblecha. „Madame Bovary” nie zachwyciła, może dlatego, że Justek urodził się z zupełnie inną definicją kobiecości. Za facetem Justek biegał z wywieszonym jęzorem tylko raz w życiu, jak się z kolegą maratończykiem na jogging umówił. Ale mniejsza z tym.
Justek się zakochał w Justynie Pecouchet i nie tylko dlatego, że ma prześlicznie na imię. A Pan Krzysztof V był zachwycony naszym spotkaniem. Wydawało mu się, ze potrwa najwyżej godzinę, tymczasem gadaliśmy i gadaliśmy…

Tylko z tą kawką nie wyszło. Justek pomylił Macchiato z Moccą i zamiast dużego kubka kawy z czekoladą otrzymał naparstek czegoś mocnego i gorzkiego. Ale nieważne co, ważne z kim i jak J