Kiedyś
na studiach jechałam sobie z koleżanką W tramwajem i koleżanka strasznie narzekała.
I ja mówię w końcu: W, ty mankamencie! Chciałam powiedzieć: Ty malkontencie,
ale się przejęzyczyłam. I to będzie wpis z cyklu: Justek, ty mankamencie!
Kupiłam sobie twój Styl, z przykrością konstatując fakt
zeszmacenia się tego niezłego ongiś kolorowego pisma. No szmata się z niego
zrobiła normalnie L, jak kiedyś z Filipinki.
Odkąd pani Kaszuba zrezygnowała ze stołka redaktor naczelnej, poziom spadał w
tempie geometrycznym. Na szczęście na
posterunku pozostali moi ulubieni felietoniści – Agata Passent, Krystyna Kofta
i Olga Lipińska. Wywiad z panią Celińską zapowiada się ciekawie, a poza tym,
cóż... ciąg wyssanych z palca reportaży o wyciętych z papieru ludzikach,
reklamy i artykuły sponsorowane. Można poczytać dla sportu i pooglądać kolorowe
obrazki ;-)
A kupiłam TS, bo dołączyli w ramach gratisu film „Sala
samobójców”, którego byłam bardzo ciekawa. I film mnie też cholera rozczarował!
Pan reżyser – jeden z ciekawszych filmowych twórców młodego pokolenia – jak to
wyczytałam w internecie – wrzucił do jednego garnka garść stereotypów i okrasił
to postacią młodego, przystojnego aktora, którego smutne oczy i hipsterska
kurtka uwiodą tłumy nastolatek, śpieszących do kina na film.
Upraszczając,
w historiach tego typu schematy powtarzają się dwa. Spotykamy albo:
a)
Biednego chłopca z nizin społecznych, który dzięki ciężkiej pracy,
pasji, wrodzonym zdolnościom, wierze i uporowi, z jakim realizuje swój cel,
osiąga sukces zawodowy i społeczny, robiąc karierę od pucybuta do milionera, a
najładniejsza dziewczyna w szkole oddaje mu swoje serce, a czasem i wianuszek,
b)
Bogatego chłopca z wyżyn społecznych, obowiązkowo uczęszczającego do
prywatnej szkoły z zepsutymi dziećmi, mieszkającego w rezydencji z gosposią i
przeżywającego dramat życiowy, ponieważ zajęci karierą rodzice nie poświęcają
mu za dużo czasu, a najładniejsza dziewczyna w szkole, co wianuszek straciła
już dawno i nie wiadomo z kim, a serca w ogóle nie ma, rzuca go w finale dla
złego kolegi.
Czekam, aż któryś z
ciekawszych twórców młodego pokolenia, odważy się opowiedzieć historię bogatego
chłopca, którego ciężka praca, talent i charakter zawiodły na szczyt, albo
chociaż bogatego chłopca, który uczęszcza do państwowej szkoły albo do
prywatnej, której uczniowie nie są zepsuci. To stanowiłoby złamanie reguł gry.
Podobnie najciekawsi twórcy młodego pokolenia nie nakręcą filmu o biednym
chłopcu, który cierpi na depresję, chociaż jego bezrobotna matka ma akurat dla
niego masę czasu. No chyba, że chodzi o dramat społeczny – Polska dramatem stoi
- tu nieodzowna jest postać ojca, który pije lub bije oraz stłamszonej,
cierpiącej matki (wariant A) lub matki-siłaczki, która nadludzkim wysiłkiem
utrzymuje ład w rodzinie (wariant B).
No i mamy w Sali Samobójców bogatego chłopca
z prywatnej szkoły, wszystko jata w jotę jak w amerykańskim serialu, tylko
szafek brak i cheerleaderek. W jaki sposób reżyser urodzony na przełomie lat
70. i 80. może pokazać współczesną młodzież? Oczywiście przez pryzmat własnych
sentymentów, zgodnie ze schematem: Za naszych czasów tak nie było! Za naszych
czasów jadło się chleb z cukrem i oglądało Teleranek. Człowiek się cieszył, że
ma trzy melodyjki w ruskim zegarku, a w liceum słuchał Nirvany i patrzył
ukochanej w oczy, a nigdy w cycki. A teraz tylko gadżety, narkotyki i seks,
seks, narkotyki i gadżety., degrengolada w każdym aspekcie straconego życia.
Szkoda gadać, trzeba to pokazać, ku przestrodze. Za naszych czasów...
W filmie
mamy też Królową. Ta akurat wydała mi się autentyczna, bo parę takich królowych
w życiu spotkałam i wszystkie mówiły mniej więcej to samo, w zależności od
fantazji i intelektualnego wyrobienia. Tylko kilka zagadek nie dawało mi
spokoju; Skoro Królowa od trzech lat nie wychodzi z domu, kto dokręca jej
dredy? Jak przy tak głębokiej depresji i niemalże sensorycznej deprywacji,
sądząc po tym, jak przedstawia swoje życie, ma siłę farbować odrosty i skąd
bierze pieniądze na farbę? Ale nic to, nie można wszystkiego wyłożyć jak kawę
na ławę. O prawdziwej sztuce świadczą niedomówienia.
A
najbardziej rozbawił mnie temat samobójstwa głównego bohatera i pomysł jego
koleżanki, jak to samobójstwo popełnić. Tabletki? Litości. Nawet dziecko wie,
że produkowane obecnie leki nie są toksyczne, przy znacznej ilości można sobie
co najwyżej lekko nadwerężyć wątrobę. Skończyła się złota era barbituranów i
kto jak kto, ale Królowa, tak obcykana w temacie powinna to wiedzieć. W finale
nasz hipster umiera od kilkunastu tabletek popitych cienkim piwem niczym Hanka
Mostowiak w stercie kartonów.
Myślę, że
finał byłby prawdziwszy i bardziej skłaniający do myślenia, gdyby po scenie
odwiedzin mamuśki w animowanej bajce, pokazali jak chłopak jakby nigdy nic
siedzi w operze. Jak w finale Syren, których bohaterka po latach obsesji
religijnych oświadcza: Moja nowa pasja to mity greckie. Młodego wybitnego twórcę
pewnie opinia publiczna by zlinczowała, ale przynajmniej stałoby się to
przyczynkiem do jakiejś dyskusji. Bo dramatów wokół bez liku, ale nikt ich nie
zauważa, bo nie wpisują się w obowiązujący schemat.
I tyle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz