Byłam
dzisiaj w IKEI. Pojechałam tam bezpłatnym autobusem, za który trzeba zapłacić
dwa złote. Oczywiście nie sprawdziłam rozkładu jazdy, bo nigdy tego nie robię,
tak samo jak nigdy nie sprawdzam prognozy pogody. Życie jest zbyt krótkie, by
tracić je na tak przyziemne zajęcia. Licząc na swój szósty zmysł, objawiający
się nadprzeciętnym rozeznaniem w czasie i przestrzeni udałam się na przystanek
o 13:50, by dowiedzieć się, że autobus odjeżdża o 16:00. Zrobiłam więc zakupy w
Biedronce odkryłam grodziskie zagłębie rozkosznego kiczu, na który wydałabym
chętnie całe pieniądze, które zamierzałam przeznaczyć na zakup sofy.
Zapanowałam jednak nad sobą, bo jestem dorosła.
Do IKEI jechało mi się
bardzo przyjemne, podróż urozmaicała mi lektura poezji prawie turpistycznej .
Miło jest poczytać o śmierci i zgniliźnie tego świata, zachowując świadomość,
że za chwilę zagościmy w miejscu, w którym sprzedają hot-dogi za złotówkę.
Oczywiście ja nie jem hot-dogów, bo nie jem mięsa, ale sama idea cieszy.
Pokręciłam się po sklepie, który mnie bawi i wzrusza, nawet jeśli nic nie
kupuję, po czym przystąpiłam do spisywania symbolu wybranej sofy z wyprzedaży.
I nagle pojawili się mili państwo, którzy zaproponowali, że dadzą mi taką sofę
za darmo. Ucieszy ich sam fakt, że ją wezmę. I co ja na to? A ja na to, jak na
lato, wezmę z pocałowaniem ręki, nawet z trupem w szufladzie na pościel. I tak
mnie to ucieszyło, że połowę budżetu wydałam na śliczne drobiażdżki, na które
myślałam, że mnie nie stać. I z ciężką torbą, wypełnioną szkłem i
różowo-czerwonym chodnikiem oraz z wielką antyramą w drugiej ręce wpakowałam
się z powrotem do autobusu jadącego w stronę Grodziska Mazowieckiego.
Nawiązałam przy tym nić sympatii z panem kierowcą, który okazał się mieć
poczucie humoru podobne do mojego. W ogóle czułam się jak bohaterka Dziewczyn
do wzięcia. Wcale nie żałowałam, że pojechałam do miasta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz