czwartek, 30 sierpnia 2012

Dzieciaki, kłopoty i my




U A było cudownie. Po drodze zabrałyśmy jej córkę z przedszkola i wdałyśmy się w krótką dyskusję o charakterze wychowawczym pt. Kto komu powinien pierwszy powiedzieć dzień dobry. Rzecz jasna nikt nie powiedział dzień dobry. A ma willę z ogródkiem, w ogródku domek dla królików, grządkę z kwiatkami, wśród których rosną ziemniaki, jak też małe studio fotograficzne zainscenizowane metodą chałupniczą na wdzięcznym tarasie. Ma też małą trampolinę, na której ochoczo sobie poskakałam z drugą latoroślą, która już prawie umie mówić. Oglądaliśmy też z dzieciarnią album ze zwierzętami, czytaliśmy Lokomotywę Tuwima (ja czytałam) i jedliśmy zupę. A gdy dzieci poszły spać słuchałam z rodzicami reggae i wcinałam z foliowej torebki pyłek kwiatowy. A pokazywała mi swoje amatorskie i profesjonalne zdjęcia: sesje z nowożeńcami, sesje rodzinne i fotografie z czasów wspólnych studiów, które zawsze mi pokazuje, a których i tak mi zawsze mało.
            Rano, zaopatrzona w kanapki od A i kasę od jej męża, rozpamiętując wyśniony w nocy sen o wylądowaniu na planecie zamieszkanej przez samych Azjatów, udałam się do pracy. Prułam przez miasto na gapę, spóźniałam się całe pół godziny, ale nikt tego nie zauważył. Kupiłam za to bilet powrotny na pociąg, który kosztował całe 9,60, ale jak na złość nie było kontroli. Raz na dwa lata nie ma kontroli i to był właśnie ten dzień.
            Kot Filip usłyszawszy znajomy dźwięk domofonu, zaczął czynić mi wyrzuty zanim zdążyłam wejść do mieszkania. Jego rozdzierające duszę wrzaski wypełniały całą klatkę schodową, na szczęście nikt nie wezwał Towarzystwa Opieki Nad Zwierzętami. Oczywiście wyściskałam go na dzień dobry, wysłuchałam przy tym całej litanii skarg i zażaleń. Lamentował całe piętnaście minut, zanim pozwolił się udobruchać pełną michą. A nie było mnie raptem trochę ponad dobę. Zostawiłam mu całą miskę kocich chrupków oraz kryształ wypełniony po brzegi wodą ( jedynie kryształu nie jest w stanie wywrócić do góry dnem, by rozkosznie pobrykać w kałuży, następnie z mokrymi łapkami wleźć do kuwety i porobić śladów w całym mieszkaniu). Wycałowałam go rzecz jasna przed wyjazdem, wytłumaczyłam dokąd i po co jadę, zapewniłam o dozgonnej miłości, a nawet zostawiłam uchylone drzwi do łazienki, pomna, że najsmaczniejsza woda wg Filipa, to ta z wnętrza sedesu.
            Trochę się jeszcze poboczył, nawet kawałek indyka, który A mu zostawiła na moją wyraźną prośbę (proszę, proszę, proszę zostaw kawałek dla mojego biednego kiciusia),zgodził się zjeść dopiero jak mu rozdziubdziałam na maleńkie kawałeczki. Wreszcie mogłam zająć się sobą. Fajnie było znowu umyć zęby (szczoteczki też nie wzięłam). W ogóle fajnie było wrócić do Grodziska Mazowieckiego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz