Byłam przez ostatnie dwa dni bardzo pociągająca, bo się ubrałam
ostatnio jak na lato, a była jesień. To był dzień, w którym kot schował się do
wersalki. A dziś, mimo, że kot opalał się na parapecie, ciesząc okoliczną
gawiedź swoją zacną obecnością, ubrałam
się jak na jesień, co korespondowało z opuchniętą od gili górną wargą – bluzka
październikowa z długim rękawem, żakiet, kurtka, ciepłe majty i skarpety. Po
tym, jak się ludzie za mną oglądali na deptaku, zorientowałam się w przypływie
geniuszu, że coś jest nie tak z Justka funkcjonowaniem w społeczeństwie. Kobity
jakieś porozbierane, w sandałkach, w zwiewnych sukienkach, panowie w szortach.
Chciałam spytać, którędy nad morze, ale to nie za nimi się oglądano i to nie
ich wytykano palcami...Upaść tak nisko, by zacząć sprawdzać pogodę...zdradzić
swoje prawdziwe ja w imię niedorzecznych mieszczańskich przyzwyczajeń? W życiu.
Firma wyszła naprzeciw moim jesiennym oczekiwaniom, prezentując mi różowy
parasol, torbę na ziemniaki i breloczek, nie pełniący absolutnie żadnych
funkcji, nawet estetycznych, breloczek stworzony, by cieszyć J
piątek, 31 sierpnia 2012
czwartek, 30 sierpnia 2012
Kot w opresji mieszczańskich zabobonów
Wyprasowałam i powiesiłam w oknie firanki zakupione na targu. Nie miałam dotąd firanek w oknie. Byłam jedyną osobą w bloku, a może i w całym Grodzisku Mazowieckim, bez firanek w oknie, ale za to z kotem na parapecie. Kupiłam, to zawiesiłam J. Teraz będzie bardziej po mieszczańsku, zwłaszcza, że zasłonki miałam wcześniej. Chociaż jak już je powiesiłam, zorientowałam się, że mieszczanie chyba inaczej to robią, w sensie firanki na przedniej listwie, a zasłony na tylnej, a ja mam odwrotnie. I żeby uchodzić za taką jak wszyscy, powinnam je zdjąć i zawiesić jeszcze raz. Mowy nie ma! Mieszczańskie zabobony.
Kombinezon, śrubokręt i wąsy
Dzwonek do drzwi. Otwieram
i widzę trzech panów z wąsami.
-
Instalujemy telewizję – mówi pan podobny do Mario. Ma nawet taki sam
kombinezon.
-
Ale ja nie mam telewizora i nie planuję go kupować – odpowiadam.
-
Czyli pani rezygnuje z telewizji – upewnia się Mario.
Wąsy mu drżą, rozgląda się
na boki, jak ktoś, kto obcuje z osobą niespełna rozumu, niebezpiecznym
czubkiem, niezindyfikowanym obiektem nielatającym.
- Tak, rezygnuję.
Dziewczyna i chłopak
Kupiłam
sobie dzisiaj w moim ulubionym antykwariacie serial Dziewczyna i chłopak
z 1978r. Łezka mi się w oku zakręciła, pamiętam, jak oglądałam go pacholęciem
będąc u sąsiadów Świadków Jehowy na ich japońskim telewizorze. A na telewizorze
stała lalka w stroju Krakowianki, model żaglowca i szklana kula z zameczkiem, w
której padał śnieg. Obejrzałam całość w dwa dni, przy ostatnim odcinku płacząc
ze wzruszenia jak bóbr, co nie powinno dziwić nikogo, kto wie, że płaczę przy
eliminacjach do Mam Talent. Serial ten polecam z czystym sumieniem każdemu,
chociaż powiela stereotypy płci, jak mało który produkt wyobraźni masowej.
Dziewczynki to te, które gotują i
sprzątają, a ich największa pasja to moda. Tam, gdzie pojawia się
dziewczynka, tam się od razu robi schludnie i czyściutko, a tam gdzie chłopak,
tam jest zabawa. Dziewczynka boi się ciemności i pająków, nie śpi w stodole na
sianie tylko na ślicznie zaścielonym łóżeczku. I jest kujonem. A chłopak to
brudas i rozczochraniec, ale ma fantazję i charakter, jest odważny i twórczy,
potrafi porwać tłumy, przewodzić, opracowywać i wdrażać strategie, analizować
przyczyny i wyciągać wnioski. Z chłopakiem można konie kraść, z dziewczynką
przed końmi uciekać i płakać. Ale w serialu tym uważny widz również dopatrzy
się feministycznych akcentów, jak fragment, w którym dziewczynka oświadcza
bratu:
Nie wiesz, że mężczyźni potrafią teraz robić
wszystko to, co kobiety?Radość czekania
Znalazłam bardzo miłego
pana z Grodziska Mazowieckiego, który zgodził się pojechać z kolegą po moją
sofę. Miałam wcześniej nadzieję, że PP - nie mylić z P - mi ją przywiezie.
Okazało się jednak, że samochód PP jest za mały, a w ogóle to PP oddał go do
naprawy. Na szczęście bardzo miły pan i jego kolega stanęli na wysokości
zadania i podjęli się podróży do miasta po sofę. Okazało się jednak, że moi
ofiarodawcy nie mogę na razie przekazać mi mebla, bo kanapa, którą kupili w
miejsce sofy okazała się za duża i musieli ją zwrócić do sklepu.
Dziewczyna do wzięcia
Byłam
dzisiaj w IKEI. Pojechałam tam bezpłatnym autobusem, za który trzeba zapłacić
dwa złote. Oczywiście nie sprawdziłam rozkładu jazdy, bo nigdy tego nie robię,
tak samo jak nigdy nie sprawdzam prognozy pogody. Życie jest zbyt krótkie, by
tracić je na tak przyziemne zajęcia. Licząc na swój szósty zmysł, objawiający
się nadprzeciętnym rozeznaniem w czasie i przestrzeni udałam się na przystanek
o 13:50, by dowiedzieć się, że autobus odjeżdża o 16:00. Zrobiłam więc zakupy w
Biedronce odkryłam grodziskie zagłębie rozkosznego kiczu, na który wydałabym
chętnie całe pieniądze, które zamierzałam przeznaczyć na zakup sofy.
Zapanowałam jednak nad sobą, bo jestem dorosła.
Do IKEI jechało mi się
bardzo przyjemne, podróż urozmaicała mi lektura poezji prawie turpistycznej .
Miło jest poczytać o śmierci i zgniliźnie tego świata, zachowując świadomość,
że za chwilę zagościmy w miejscu, w którym sprzedają hot-dogi za złotówkę.
Oczywiście ja nie jem hot-dogów, bo nie jem mięsa, ale sama idea cieszy.
Pokręciłam się po sklepie, który mnie bawi i wzrusza, nawet jeśli nic nie
kupuję, po czym przystąpiłam do spisywania symbolu wybranej sofy z wyprzedaży.
I nagle pojawili się mili państwo, którzy zaproponowali, że dadzą mi taką sofę
za darmo. Ucieszy ich sam fakt, że ją wezmę. I co ja na to? A ja na to, jak na
lato, wezmę z pocałowaniem ręki, nawet z trupem w szufladzie na pościel. I tak
mnie to ucieszyło, że połowę budżetu wydałam na śliczne drobiażdżki, na które
myślałam, że mnie nie stać. I z ciężką torbą, wypełnioną szkłem i
różowo-czerwonym chodnikiem oraz z wielką antyramą w drugiej ręce wpakowałam
się z powrotem do autobusu jadącego w stronę Grodziska Mazowieckiego.
Nawiązałam przy tym nić sympatii z panem kierowcą, który okazał się mieć
poczucie humoru podobne do mojego. W ogóle czułam się jak bohaterka Dziewczyn
do wzięcia. Wcale nie żałowałam, że pojechałam do miasta.
Justek-Guma
Udałam
się na jogę w parku, chociaż kropiło. Wzięłam swoją matę - mam matę -i poszłam.
Nie wiedziałam, w którym konkretnie miejscu będą ćwiczenia, na szczęście
znalazłam od razu. Grupka ludzi z matami w ręku stłoczona pod rozłożystym
klonem wyglądała nader charakterystycznie. Dołączyłam do nich zatem, zwłaszcza,
że coraz ciemniejsze chmury zbierały się nad parkiem i deszcz już nie kropił, a
padał. Miało to swój urok integracyjny. Same kobity. Poczekałyśmy na jakiś
znak, gołębicę z gałązką oliwną albo chociaż promień słońca nad Grodziskiem
Mazowieckim. No i rozjaśniło się nieco. Rozłożyłyśmy się na glebie i niezrażone
warunkami atmosferycznymi zabrałyśmy
się za wywijanie nogami. Przyjechały dwie dziennikarki aż Pruszkowa, bez
strojów sportowych i mat, niezrażone rozłożyły kurtki na ziemi i dały czadu w
swoich jeansach. Przyszły prawie same uczennice instruktorki i trochę mina mi
zrzedła, gdy w związku z tym padł pomysł, by urządzić sesję dla zaawansowanych.
Na szczęście na pogróżkach się skończyło. Pani instruktorka okazała się miła i
rozciągliwa jak guma. Ja też byłam jak guma, tylko taka skurczona i stwardniała
na mrozie . Bezzębne staruszki musiałyby latami memłać taką gumę, żeby zrobić z
niej balona. Ale dałam radę. Trochę mi się tylko prawa ręka z lewą nogą myliła,
a jak trzeba było zwinąć się w supeł i stanąć na samych rękach, to poprzestałam
na leżeniu plackiem. Grunt, że trzymałam fason. Dwóch chłopców na rowerach
przystanęło na pobliskiej górce, co by się z nas trochę pośmiać, pomachałam im,
ale nie odmachali.
Po ćwiczeniach przyjechał uroczy chłopczyk z dredami i rozdawał ciastka makrobiotyczne, z mąki orkiszowej, z miodem i ziarnami. Pyszne.
Dwie pompki i rower
Szukałam dzisiaj pompki do roweru. Nie znalazłam, odkryłam za to dwie torby suszonych kwiatów. Uwiłam z nich bukiety i zawiesiłam w kuchni. A z tej reszty, która pozostała w wyniku zaangażowania w sprawę kota, zrobiłam potpourri w słoiku przeznaczonym ongiś do kiszenia ogórków.
Ale
roweru sobie Justek nie odpuści, odkąd odkrył w sobie żyłkę sportowca. Jutro
wybierze się do serwisu, naprawi rower i kupi pompkę. Znając życie zaraz po tym
fakcie, Justek znajdzie swoją pompkę i będzie miał dwie pompki.
A to rower kolegi z pociągu. Założę, się, że wysiadł w Grodzisku Mazowieckim.
A to rower kolegi z pociągu. Założę, się, że wysiadł w Grodzisku Mazowieckim.
Mąż też człowiek
A obwieściła mi dzisiaj, że powinnam wyjść za mąż
za leśniczego, bo leśniczy to podobno znakomita partia. Też myślę, że leśniczy
to znakomita partia, jak również sołtys i organista. Ten ostatni to nawet
bardziej, bo może sobie dorobić na ślubach i pogrzebach.
Murzyn w lajkrach
Czy jest przyjemniejszy
sposób na rozpoczęcie dnia od szklanki soku pomarańczowego i sesji Tai Chi -
Chi Kung? Od Tai Chi przeszłam zgrabnie do jogi, by zakończyć ćwiczenia krótką
relaksacją. Najlepiej zaopatrzyć się w płytę dołączoną w charakterze gratisu do
czasopisma typu Przyjaciółka Pani Domu albo Czajnik Domowy,
chociaż żaden to gratis, bo trzeba dopłacić 3zł. Można też sięgnąć po
podręcznik z lat 80. z czarno-białymi ilustracjami. Na płycie murzyn w lajkrach
albo ładnie opalona pani macha nogą i należy to powtarzać. W razie czego zawsze
można zatrzymać albo przewinąć do tyłu, co by przyjrzeć się z bliska murzynowi,
skorzystać z toalety, nalać sobie więcej soku albo skierować do kota kilka słów
w tonie wychowawczym.
Wyczytałam
w internecie, że w Parku Skarbków w ten weekend można sobie poćwiczyć pod okiem
instruktora, choć pewnie nie będzie to murzyn, ale może chociaż założy lajkry.
Niedzielę mam zajętą, ale w sobotę chętnie przyjdę, mimo, że zajęcia odbywają
się wczesnym świtem, tj. około 10:00. O jakiej barbarzyńskiej porze będę
musiała wstać, żeby zdążyć?
Nie jestem
jak moja koleżanka N, z którą plotkowałam wczoraj około godziny 23 przez
telefon. N właśnie wróciła z biegania i przymierzała się do malowania paznokci,
by nazajutrz wstać o 3:30 (tak, o 3:30, nawet mój kot o tej porze przekręca się
na drugi bok) i być jak młoda bogini.
A propos
czasu. Kiedy wreszcie naprawią zegar na deptaku? Człowiek śpiesząc się na
pociąg zawsze mógł nań zerknąć, by się zorientować, czy już zacząć biec, czy
wystarczy truchtać. A teraz jakieś gimnastyki trzeba wykonywać, żeby znaleźć
komórkę w torebce. Oj Justek, Justek, ty mankamencie, sportowa z ciebie
dziewczyna.
Justek, ty mankamencie
Kiedyś
na studiach jechałam sobie z koleżanką W tramwajem i koleżanka strasznie narzekała.
I ja mówię w końcu: W, ty mankamencie! Chciałam powiedzieć: Ty malkontencie,
ale się przejęzyczyłam. I to będzie wpis z cyklu: Justek, ty mankamencie!
Kupiłam sobie twój Styl, z przykrością konstatując fakt
zeszmacenia się tego niezłego ongiś kolorowego pisma. No szmata się z niego
zrobiła normalnie L, jak kiedyś z Filipinki.
Odkąd pani Kaszuba zrezygnowała ze stołka redaktor naczelnej, poziom spadał w
tempie geometrycznym. Na szczęście na
posterunku pozostali moi ulubieni felietoniści – Agata Passent, Krystyna Kofta
i Olga Lipińska. Wywiad z panią Celińską zapowiada się ciekawie, a poza tym,
cóż... ciąg wyssanych z palca reportaży o wyciętych z papieru ludzikach,
reklamy i artykuły sponsorowane. Można poczytać dla sportu i pooglądać kolorowe
obrazki ;-)
A kupiłam TS, bo dołączyli w ramach gratisu film „Sala
samobójców”, którego byłam bardzo ciekawa. I film mnie też cholera rozczarował!
Pan reżyser – jeden z ciekawszych filmowych twórców młodego pokolenia – jak to
wyczytałam w internecie – wrzucił do jednego garnka garść stereotypów i okrasił
to postacią młodego, przystojnego aktora, którego smutne oczy i hipsterska
kurtka uwiodą tłumy nastolatek, śpieszących do kina na film.
Upraszczając,
w historiach tego typu schematy powtarzają się dwa. Spotykamy albo:
a)
Biednego chłopca z nizin społecznych, który dzięki ciężkiej pracy,
pasji, wrodzonym zdolnościom, wierze i uporowi, z jakim realizuje swój cel,
osiąga sukces zawodowy i społeczny, robiąc karierę od pucybuta do milionera, a
najładniejsza dziewczyna w szkole oddaje mu swoje serce, a czasem i wianuszek,
b)
Bogatego chłopca z wyżyn społecznych, obowiązkowo uczęszczającego do
prywatnej szkoły z zepsutymi dziećmi, mieszkającego w rezydencji z gosposią i
przeżywającego dramat życiowy, ponieważ zajęci karierą rodzice nie poświęcają
mu za dużo czasu, a najładniejsza dziewczyna w szkole, co wianuszek straciła
już dawno i nie wiadomo z kim, a serca w ogóle nie ma, rzuca go w finale dla
złego kolegi.
Czekam, aż któryś z
ciekawszych twórców młodego pokolenia, odważy się opowiedzieć historię bogatego
chłopca, którego ciężka praca, talent i charakter zawiodły na szczyt, albo
chociaż bogatego chłopca, który uczęszcza do państwowej szkoły albo do
prywatnej, której uczniowie nie są zepsuci. To stanowiłoby złamanie reguł gry.
Podobnie najciekawsi twórcy młodego pokolenia nie nakręcą filmu o biednym
chłopcu, który cierpi na depresję, chociaż jego bezrobotna matka ma akurat dla
niego masę czasu. No chyba, że chodzi o dramat społeczny – Polska dramatem stoi
- tu nieodzowna jest postać ojca, który pije lub bije oraz stłamszonej,
cierpiącej matki (wariant A) lub matki-siłaczki, która nadludzkim wysiłkiem
utrzymuje ład w rodzinie (wariant B).
No i mamy w Sali Samobójców bogatego chłopca
z prywatnej szkoły, wszystko jata w jotę jak w amerykańskim serialu, tylko
szafek brak i cheerleaderek. W jaki sposób reżyser urodzony na przełomie lat
70. i 80. może pokazać współczesną młodzież? Oczywiście przez pryzmat własnych
sentymentów, zgodnie ze schematem: Za naszych czasów tak nie było! Za naszych
czasów jadło się chleb z cukrem i oglądało Teleranek. Człowiek się cieszył, że
ma trzy melodyjki w ruskim zegarku, a w liceum słuchał Nirvany i patrzył
ukochanej w oczy, a nigdy w cycki. A teraz tylko gadżety, narkotyki i seks,
seks, narkotyki i gadżety., degrengolada w każdym aspekcie straconego życia.
Szkoda gadać, trzeba to pokazać, ku przestrodze. Za naszych czasów...
W filmie
mamy też Królową. Ta akurat wydała mi się autentyczna, bo parę takich królowych
w życiu spotkałam i wszystkie mówiły mniej więcej to samo, w zależności od
fantazji i intelektualnego wyrobienia. Tylko kilka zagadek nie dawało mi
spokoju; Skoro Królowa od trzech lat nie wychodzi z domu, kto dokręca jej
dredy? Jak przy tak głębokiej depresji i niemalże sensorycznej deprywacji,
sądząc po tym, jak przedstawia swoje życie, ma siłę farbować odrosty i skąd
bierze pieniądze na farbę? Ale nic to, nie można wszystkiego wyłożyć jak kawę
na ławę. O prawdziwej sztuce świadczą niedomówienia.
A
najbardziej rozbawił mnie temat samobójstwa głównego bohatera i pomysł jego
koleżanki, jak to samobójstwo popełnić. Tabletki? Litości. Nawet dziecko wie,
że produkowane obecnie leki nie są toksyczne, przy znacznej ilości można sobie
co najwyżej lekko nadwerężyć wątrobę. Skończyła się złota era barbituranów i
kto jak kto, ale Królowa, tak obcykana w temacie powinna to wiedzieć. W finale
nasz hipster umiera od kilkunastu tabletek popitych cienkim piwem niczym Hanka
Mostowiak w stercie kartonów.
Myślę, że
finał byłby prawdziwszy i bardziej skłaniający do myślenia, gdyby po scenie
odwiedzin mamuśki w animowanej bajce, pokazali jak chłopak jakby nigdy nic
siedzi w operze. Jak w finale Syren, których bohaterka po latach obsesji
religijnych oświadcza: Moja nowa pasja to mity greckie. Młodego wybitnego twórcę
pewnie opinia publiczna by zlinczowała, ale przynajmniej stałoby się to
przyczynkiem do jakiejś dyskusji. Bo dramatów wokół bez liku, ale nikt ich nie
zauważa, bo nie wpisują się w obowiązujący schemat.
I tyle.
Stara ale jara
Dziś mija dziewięć miesięcy, odkąd nie palę papierosów, obwieściłam
koledze R, którego spotkałam dziś pod moim własnym blokiem, gdzie stał z córką
i międlił peta w ustach. To ty paliłaś? – zapytał, czym ujął moje serce i
zyskał 11 punktów w skali od 1 do 10.
Aby to uczcić, postanowiłam naprawić rower i udać się
w tym celu do serwisu rowerowego. Nawet sprawdziłam dzisiaj w internecie
dokładny adres, chociaż rzadko to robię, licząc, że szósty zmysł zaprowadzi
mnie na miejsce. Planuję zakupić część do roweru, której nie potrafię nazwać. P
wie, o co chodzi, więc dzwonię do niego, a on mi wysyła sms, że jest na
Węgrzech, to ja mu odpowiadam pytaniem, jak się nazywa to coś do roweru, co
planuję kupić, a on mi na to, że tabernakulum, na co ja mu odpowiadam
konkretnie, a jak, to pozostanie między mną a P.
Soczewica gotowana z sercem:
Subskrybuj:
Posty (Atom)