czwartek, 30 sierpnia 2012

Babinkton


Byłam wczoraj na imprezie z badmintonem, zwanym potocznie babinktonem. To żadna ksywa, mam na myśli taki sport. Impreza odbyła się z okazji powrotu M z Azji, gdzie spędziła trzy piękne lata. Niestety pojechałam tam prosto z pracy, a w pracy wybrudziłam sobie spodnie. Umówiłam się z Alą i Małą Mi, że pojedziemy razem. W tempie ekspresowym zatem zahaczyłam o Centrum Handlowe Wileńska, zakupując sprintem spodnie. Weszłam, zdjęłam z wieszaka pierwszą - lepszą - przecenioną -kolorową parę, udałam się do przymierzalni, następnie do kasy, pozostając w nowym zakupie, zapłaciłam i wyszłam.. W małym, praskim sklepiku o wdzięcznej nazwie "Wódka, wino, piwo" - pewnie długo nad nią myśleli -  zakupiłam trunek (Proszę tani i dobry), po czym oszołomiona kwotą, jaką tam zostawiłam (spodziewałam się cen dumpingowych) wyruszyłam na bal. Ala i Mała Mi dzielnie mi towarzyszyły, przy czym ta druga w spacerówce, czego jej akurat zazdrościłam, ale zrobiłam wszystko, by nie było tego po mnie widać.
M wyglądała kwitnąco, nie zagrałam w babinktona, ale zostałam hojnie nakarmiona ideami. Zapisuję się do Couch Surfing i na Gender Studies. M czeka na pełnię, by otworzyć biznes. Co u ciebie, spytała. Ja...też na pełnię czekam :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz