Wypizdów Mazowiecki to jedna z
najbogatszych gmin w Polsce i najbogatsza w Województwie Mazowieckim, to widać,
słychać i czuć. Jest to też gmina ostentacyjnie nieinteligencka. Mimo, że
pieniądze na kulturę są i jest Pan Ł, kaowiec z powołania, który dwoi się i
troi, by kulturalnie zaanimować chociaż promil z 30 tysięcy mieszkańców, jego
starania pozostają jak na razie bezowocne. Mamy m.in pięknie odrestaurowany
pałacyk, ulokowany wśród bloków z wielkiej płyty, w którym odbywają się
(niestety coraz rzadziej) ciekawe wydarzenia. A to pokaz filmu niemego z muzyką
na żywo, a to spotkanie autorskie z wybitną reportażystką czy ciekawy wykład,
prowadzony przez sowicie opłacanego wykładowcę UW. Na sali obecnych jest
kilkanaście osób, z czego dziesięć to grupa więźniów przyprowadzona za karę z
miejscowego zakładu karnego, dwie emerytki, kobieta o fizjonomii tęgiej
alkoholiczki, pan z wąsami i jego kolega, starający się zakłócić przebieg co
drugiego spotkania uwagami o charakterze antysemickim, no i Justek.
Jedna pani zorganizowała cykl warsztatów
plastycznych dla rodziców z dziećmi. Nie pojawił się ani jeden rodzin. Kilkoro
matek przyprowadził dzieci, aby móc w tym czasie na ryneczku spokojnie zrobić
zakupy. Dzieci te nie były zainteresowane warsztatami, wolałby w tym czasie
pooglądać telewizję, czemu głośno dały wyraz.
W Centrum Kultury, wybudowanym za
gigantyczne pieniądze, z największym w Europie rozsuwanym ekranem kinowym
odbywają się wydarzenia, jakich mogą pozazdrościć większe ośrodki (wszak gmina
ma kasę); koncerty światowej sławy jazzmenów, pianistów itd itp. Na widowni
goście z Warszawy, Żyrardowa, Brwinowa, Podkowy Leśnej i Milanówka. Im się chce
przyjechać, miejscowym mieszkającym za miedzą ani trochę. Miejscowi wolą TV
obejrzeć i wódeczki się napić oraz zjeść kiełbasę. Justek mieszka 7 lat w
Wypizdowie i za wyjątkiem PA i instruktorki jogi nie spotkał ani jednej osoby,
która chociaż raz w życiu miałaby w ręku książkę. Temat rzeka.
Udał się Justek na spacerek po Wypizdowie
Mazowieckim szlakiem wypizdowskich zabytków. Oprowadzał niestrudzony pan Ł.
Pojawili się: współpracownicy i rodzina pana Ł, pięć staruszek, jedna pani z
dwojgiem dzieci (znajomi pana Ł) i Justek. Więźniów nie przyprowadzono z
wiadomych względów. Pan Ł pięknie i ze znawstwem tematu opowiadał. Wypizdów w
XIX w. był modnym uzdrowiskiem, do dziś ostało się sporo willi z tamtych
czasów, w tej chwili niestety popadających - poza kilkoma wyjątkami - w ruinę.
Jest kościół św Anny, z 1688 roku, z elementami znacznie starszymi, m. innymi z
kutymi żeliwnymi drzwiami, (hojnie potraktowanymi sraczkowatą olejną farbą, podobnie jak kościelne ściany). W kościele tym znajdowały się również cenne obrazy, niestety podczas remontu, zniknęły w tajemniczych okolicznościach.
W XVIII w. ok 90 % mieszkańców stanowili Żydzi. W okolicach rynku znajdowała się gigantyczna synagoga, po której nie pozostało nawet wspomnienie. Przy rynku stoi kilka przedwojennych kamieniczek, w tym jedna trzypiętrowa, o której przed wojną pisano w gazetach, że jest "drapaczem chmur". Po drugiej stronie torów znajduje osiedle nowych bloków, a między nimi kawałek cudem ocalonego żydowskiego cmentarza.
Następnie Justek poznał historię głównego placu, przy którym Justek z kotem Filipem ma zaszczyt mieszkać. Z parapetu kot Filip z wielkim zainteresowaniem ogląda wszelkie uroczystości kościelne i państwowe. Kiedyś był to plac targowy.
Jest w Wypizdowie również elegancki dworzec, obecnie remontowany (wreszcie!) i willa Kaprys, która stanowiła coś w rodzaju szynkwasu dla wyższych sfer, które w XiX wieku przyjeżdżały koleją do Grodziska na pikniki. Szynkwasem zarządzał pewien pan, jego piękna córka popełniła samobójstwo, zostawszy odrzuconą przez kawalera. Zakopano ją w ogródku, bowiem ksiądz proboszcz nie zgodził się na pochowanie jej na świętej ziemi. Jej szczątków do dzisiaj nie odnaleziono, może dlatego, że nigdy nie szukano.
Obejrzał też Justek piękne oryginalne polichromie Jana Bogumiła Plerscha z 1782, w westybulu pałacu Mokronoskich. W pałacu tym mieści się szkoła muzyczna, westybul zamknięty jest na cztery spusty, Justek obejrzał go dzięki znajomościom Pana Ł.
Dowiedział się też na spacerze, że
zarośnięty rów przecinający Wypizdów to nie żaden rów, tylko rzeka Rokicianka. Poza
tym Justek straszne zmarzł, bowiem się ubrał nieadekwatnie do pogody i zmókł
trochę, ale nie bardzo, bowiem jedna przemiła starsza pani zaprosiła Justka pod
swój parasol.