środa, 19 września 2012

Migdały popijane wprost z butelki




Och, jaki to był cudowny dzień! Człowiek, gdy dużo pracuje, docenia wolne dni. Wyspałam się za wszystkie czasy, przezornie zamykając kota w kozie. Rano wypiłam kawę Inkę z kardamonem i wyruszyłam na ryneczek, gdzie zakupiłam warzywa i owoce, wiejskie jaja, miód gryczany i trzy doniczki kolorowej pokrzywy. Ocaliłam też przed stratowaniem kwiat białej chryzantemy:




Następnie obejrzałam trzy odcinki Przyjaciół, robiąc sobie w międzyczasie pedicure. Zadzwoniłam do mojej kochanej PA i zaprosiłam ją na randkę. PA jest jedną z tych dobrych dusz, które zasługują na wszystko, co najlepsze i jestem przekonana, że prędzej czy później wszystko, co najlepsze stanie się PA udziałem. Kot Filip śnił o słońcu.






Przyrządziłam sobie gryczaną kaszę, którą uwielbiam, ze smażoną cebulką, pieczarkami i sosem pomidorowym oraz sałatkę ze świeżych warzyw.




A wieczorem spotkałam się z Alą i długo niewidzianą BA na spotkaniu autorskim Witka Szabłowskiego oraz Izy Meyzy. Ta urocza para oszołomów postanowiła przez  pół roku udawać, że żyje w czasach PRL-u. Ona zrobiła sobie trwałą, on zapuścił wąsy. Muszę przyznać, że ja, gdy przekraczam próg mieszkania i patrzę na swoje meble a la wczesny Gierek/późny Bierut również się czuję, jakbym nie była z tej epoki, ale mnie to ardzo odpowiada. Poważnie myślę, by przywieźć z domu reklamówkę kaset i zacząć słuchać ich namiętnie. Kot Filip też nie narzeka, chociaż ten akurat wcina współczesny Whiskas. Gdybym wymieniła moją stara wersalkę na współczesną kanapę, nie mógłby buszować w jej wnętrzu.
Jadę teraz pociągiem. Przede mną siedzi pani, która ma butelkę po soku, wypełnioną migdałami. Czy to nie wyborny pomysł? Popijać migdały wprost z butelki :-)








Prawie jak randka

Postanowiłam dzisiaj przed pracą odwiedzić Fotoplastikon. Otwierają o 10:00. I o 10:00 się stawiłam. Czekałam całe 7 minut, już miałam się wycofać, gdy pojawił się chłopiec z rozwianym włosem. Ja do pana, mówię. Spojrzał na mnie jak na ostatniego oszołoma. Kto  w jesienne wtorkowe poranki odwiedza Fotoplastikony? Justek z Grodziska! Zapalił światła, puścił maszynę w ruch, przyjął kasę na bilet i nawet włączył Justkowi muzykę. New Jork, New Jork. Tylko ja i on, prawie jak randka.

Stąporków kontratakuje.



Miałam dzisiaj problem z pewnym wyjątkowo upierdliwym klientem. Aż mnie ręka świeżbiła, normalnie facet sam się prosił o karę cielesną. Skąd się pan wziął - pytam, tylko ubieram pytanie w grzeczniejsze słowa. A on na to: Ze Stąporkowa jestem.
Wsiadam w pociąg do Grodziska Mazowieckiego. Naprzeciwko mnie siedzi facet o wyglądzie mordercy, łysy, z blizną na twarzy. W pewnym momencie sięga do plecaka. Oho, myślę, wyjmie nóż sprężynowy. A ten wyciąga lizaka chupa chups i zaczyna ostentacyjnie wcinać. Dokąd pan jedzie - pyta konduktor. I gdyby sympatyczny współpasażer powiedział: Do Stąporkowa panie kierowniku, słowo daje, wyskoczyłabym przez okno. Na szczęście zmierzał do Skierniewic.

Przygoda z Donaldem



Wyznam to publicznie: Czuję mięte do Donalda Tuska. Nie ze względu na jego poczynania polityczne, te akurat mało mnie interesują. W polityce pokładam jeszcze mniej wiary niż w religii. Nie mam poczucia, by zajmowanie takiego czy innego stołka przez ten czy inny tyłek miało realny wpływ na życie moje i kota. Pamiętam z dzieciństwa taki program satyryczny Polskie Zoo Kryszaka i Zaorskiego. Lew mnie nie rajcował, chomiki nudziły, żółw irytował, reszty grzechów nie pamiętam...Poza Donaldem. Donald...to był Donald. Gdy widziałam jego granatowy mundurek, moje dziecięce serce biło w podekscytowaniu. Czułam, że ten mężczyzna jeszcze namiesza na scenie nie tylko politycznej. Pan Donald po dzień dzisiejszy nie stracił umiejętności wzbudzania radości w sercu Justka.
Nie tylko dla mnie Pan Donald stanowi axis prywatnego mundi. Takich jak ja oszołomów jest więcej. Pracowałam kiedyś na przykład z jedną biurwą, która o premierze prawiła od rana do wieczora. Pan Donald w tej bajce odgrywał rolę złego wilka, który wyssał z biurwy wszelką życiową energię. Był odpowiedzialny za wszelkie życiowe rebusy, których biurwa niewładna była rozwiązać w racjonalny sposób, za samotność, za nadwagę, pogodę, problemy z cerą i toksyczną matkę. Czy słońce, czy deszcz za wszelkie zawirowania czy zastoje w życiu naszej bohaterki odpowiadał On. To wszystko cuda Tuska - perorowała - wyciskając z nosa brzydki pryszcz. Gdyby nie on...To ho ho, jak daleko mogłaby by zajść, jakie by miała wille, samochody, jakich kochanków hordy niezliczone. To przez Donalda Tuska spędzała samotne wieczory upijając się przed telewizorem, a weekendy szorowała toaletę. Gdyby nie on, pluskałaby się w wannie z różowymi bąbelkami, a hojnie obdarzony przez naturę murzyn śpiewałby jej jak Stevie Wander sprzed lat...
Przypomniałam sobie o swojej skrywanej pasji dziś, dzięki przygodzie z pewnym klientem. Jeśli ktoś ma tu kosmate myśli, niech się puknie w pusty łep. Klient chciał, żebym mu coś przesłała. Jedenaście razy powtarzał mi adres przez telefon, a ja za cholerę nie mogłam powtórzyć. Na usprawiedliwienie dodam, że przerywało, nie to, że Justek do reszty głuchy  W końcu powiedziałam, że załapałam o jaką wiochę chodzi, podziękowałam ślicznie i obiecałam kuriera z dokumentami. Głupio mi było prosić po raz dwunasty o powtórzenie. Pomyślałam, że adres w internecie, co nie byłoby takie trudne, gdyby nie fakt, że nie mam w pracy dostępu do prawdziwego internetu. Jednak Justek nie w ciemię bity i po dwóch godzinach śledztwa i wyrafinowanego researchu, doszedł, że chodzi o STĄPORKÓW.
Nigdy więcej nie chcę słyszeć o STĄPORKOWIE!Nie dla kaszy i kamaszy!
Wracam do domu, otwieram Gazeta.pl i jaki artykuł kuje mnie w oczy na pierwszej stronie? Burmistrz STĄPORKOWA atakuje Tuska! No i kto mi teraz powie, że mnie i Donalda nie łączy głęboka więź na poziomie karmicznym, kto? 

Kupił sobie Justek wieszaki

Kupiłam sobie w Biedronce kolorowe wieszaki, na których na razie nie planuję nic wieszać, by móc się po prostu nacieszyć ich widokiem :-) Ktoś zapyta dlaczego niebieski przeważa nad różowym. Odpowiedź jest prozaiczna. Jakaś grodziska pani domu za***ała Justkowi różowe, zostawiając w koszu prawie same niebieskie.








niedziela, 16 września 2012

Kot w butach


Perfekcyjna Pani Domu












Kwiatki :-)


















Odwiedziłam dzisiaj przed pracą Ogród Botaniczny, gdzie - jak się okazało - odbywała się wystawa storczyków. I nie po raz pierwszy w życiu Justek miał okazję się przekonać, że kwiatki to jest jednak to, co Justek lubi najbardziej :-). Kupiłam sobie na wystawie małego storczyka, dla którego mam już przygotowaną specjalną malutką doniczkę. Nawet mój kolega Sz był pod wrażeniem, gdy pokszywałam mu, co nabyłam, dwa razy upewnił się z jakiej wystawy wracam, za drugim razem powtórzył i chociaż słowo storczyk w jego ustach zabrzmiało jak wstydliwa choroba, poczułam coś w rodzaju dumy.
Trzeba teraz  będzie tylko wytłumaczyć Filipowi, że storczyk to nie jest kota zabawka, nie służy do tego, by go łapą macać, odgryzać i wypluwać jego kwiatki, ani żeby strącić doniczkę z parapetu i schować się potem za biurko z cicho nadzieją, że pańcia nie zauważy.


niedziela, 9 września 2012

Buszujący w książkach




Zastanawiałam się, w jaki sposób zetrzeć efektywnie kurz w trudno dostępnych miejscach. Jak robić, by się nie narobić. Wyszło i efektywnie i efektownie :-)
Gdyby ktoś potraktował na serio powyższe słowa, oświadczam:
Nie wsadziłam tam kota.
Sam wlazł.
I sam zlazł.

Nie potrafię kłamać :-(

Sam wlazł.
Zlazł z pomocą, przeciwko której stawiał zdecydowany opór :-D

Nie zasnę, jeśli nie wypoleruję przed snem sedesu

Dwa dni i życie jakby inne...

Byłam na ustawieniach systemowych wg Hellingera. Inaczej to sobie wyobrażałam, ale nie czuję się rozczarowania. Przeżycia ekstremalne, ale może to też kwestia tego, że w takich historiach biorą udział osoby skłonne i zdolne do ekstremalnych przeżyć. Ustawiałam pierwszego dnia. Jaki jest twój temat? - zapytała prowadząca. Nie lubię kobiet - odpowiedziałam spontanicznie, chociaż wydawało mi się, że wcale nie z tym przyszłam. A to, co się wydarzyło potem było niezwykłe, ale nie będę o tym pisać, bo to nie czas i nie miejsce. Efekty pokaże czas. Po wszystkim miałam się udać na koncert, ale czułam się tak przeorana, jakbym cały dzień pracowała w kamieniołomie. Drugiego dnia byłam już tylko/aż obserwatorem. Reprezentowałam dziecko, które symbolicznie powróciło do macicy matki. Nie będę pisać o tym, co czułam ani o tym, co widziałam, powiem tylko, że było to jedno z piękniejszych doświadczeń mojego życia.

I jedna z tych historii, które pokazują, że życie to jednak puzzle:
Na warsztatach obecna była kobieta, która wydała mi się znajoma, czułam, jakby była bliską mi osobą.  jakbym od dawna ją znała. Starałam się sobie przypomnieć miejsca i  sytuacje, w jakich mogłyśmy się poznać. W czasie długiej przerwy podeszła do mnie i spytała: J, powiedz mi, skąd ja cię znam? Ja cię bardzo dobrze znam. Gdzie pracujesz? - zapytałam. Okazało się się, że pracuje w mojej firmie, gdzie jest ekspertem  w pionie polityki personalnej. I nie, nie, nie, nie, nie... Nie znamy się z pracy, ponieważ pracujemy w dwóch różnych oddziałach, po dwóch stronach rzeki, w oddziałach, które się nie przenikają. 

To nie jest tak, że nie lubię wszystkich kobiet, wiele z nich lubię. Nawet ostatnio przyłapałam się w pracy na tym, że mam koleżanki, a nie kolegów, co mi się przydarzyło chyba pierwszy raz w życiu.Niewykluczone, że za jakiś czas naprawdę zacznę rozmawiać o włosach, a jak będę u kogoś w gościach, zwrócę uwagę, że kurz niestarty albo, że czas wyszorować w środku lodówkę...

Wszystkie moje koleżanki - te naprawdę bliskie - były i są androgyniczne.
Androgyniczni byli i są moi koledzy.
Uwielbiam ludzi bez płci.
Nawet mój kot nie ma jąder.

Ja tu gadu,gadu, a tu wanna niewyszorowana. 
Nie zasnę, jeśli nie wypoleruję przed snem sedesu.

Ze mną czy beze mnie


            Załatwiłam dzisiaj kilka spraw na mieście. Przy okazji spotkałam się z P. Umówiliśmy się na Placu Zbawiciela. P kazał mi czekać pod kościołem. Dotarłam przed czasem, pomyślałam sobie, że usiądę sobie na schodku i poczytam książkę, ale najlepsze miejscówy już zostały zajęte przez żebraków. Weszłam zatem do środka, co napawa mnie z reguły wielkim optymizmem, o ile nie widzę jakiegoś xiendza, widok xiendza mnie napawa pesymizmem. Usiadłam sobie, zamknęłam oczy, podumałam nad złożonością tego i nie tego świata, po czym wyszłam z obawy, że zobaczy mnie w tych dziwnych okolicznościach jakiś znajomy.
            P znalazłam przy stacji metra i zabrałam na piwo do pobliskiej speluny, gdzie oprócz dwóch nietypowych panów, z których jeden miał ciemną karnację i złotą bransoletkę, byliśmy jedynymi gośćmi. Żeby spotkać się z P, trzeba się umawiać z półrocznym wyprzedzeniem. Karnecik P pęka w szwach, aż dziwne, że znalazł czas na to piwo, między 14 a 16 w dzień powszedni i wspólne zakupy w sklepie spożywczym. Opowiadał o swoich podróżach, sukcesach wokalnych B, ślubie kolegi i przygodach w pracy. O czym opowiadałam ja, nie pamiętam. Zaprosiłam go do Grodziska Mazowieckiego w październiku, w jedyny weekend, który ma wolny na przestrzeni najbliższych ośmiu lat. Przy okazji omówiliśmy kwestię prawa jazdy. Jakieś dziesięć lat temu, wpadliśmy na pomysł, by się razem zapisać na kurs. Marny miałoby to myślę walor edukacyjny, ale chociaż nie byłabym najmniej pojętnym uczniem w klasie. Chodziliśmy razem na lektorat z angielskiego. I był taki semestr, na którym widzieliśmy się tylko raz. Bo jak on był, mnie nie było, a jak się pojawiłam ja, on się akurat gdzieś łajdaczył. I umówiliśmy się, że w kolejnym semestrze nie zobaczymy się wcale, po czym spotkaliśmy się na najbliższych zajęciach. Powiedziałam P, że nie planuje robić prawa jazdy. Ani teraz ani nigdy. Uważam, że samochód jeden to najdebilniejszych wynalazków ludzkości. Ale ta deklaracja nie wstrząsnęła duszą P. On i tak popłynie własnym rejsem, ze mną czy beze mnie.

Pies z głową w dół, kot z nogami w górę.


Zerwałam się wczesnym świtem, po nocy podwójnej pełni. Zapakowałam do mojej nowej różowej torby na ziemniaki morelową matę i ruszyłam na jogę w parku. Poza jedną koleżanką, ekipa składała się z zupełnie nowych pań i panów, w większości absolutnych neofitów, przy których czułam się prawie jak zawodowy sportowiec. Tak, pojawili się też panowie, a konkretnie dwóch panów, z których jeden się mocno spóźnił, czym ujął moje serce. Wyczułam w nim swoją bratnią duszę. Radziłam sobie tym razem znacznie lepiej niż tydzień temu i udało mi się przełamać schemat:
zaawansowani - średniozaawansowani - początkujący - emeryci - długo, długo nikt - Justek.
W pewnym momencie pojawiła się rozkoszna dziewczynka, taka na oko dwa i pół, by pokazać wszystkim jogę biedronki. Położyła plecach i zaczęła wymachiwać kończynami, co przypadło mi bardzo do gustu i  gdyby nie to, że obiecałam sobie zachowywać się jak dorosła, pewnie bym poszła w jej ślady.
Znów rozdawali ciastka, tym razem orzechowe. Dawno już nie mruczałam, jedząc. Zjadłam najwięcej ze wszystkich, a przynajmniej uplasowałam się w ścisłej czołówce. Justek nie tylko do picia wódki ma talent :-)
Planowałam między jogą a pracą, poćwiczyć psa z głową w dół, poprzestałam na obserwacji kota z nogami w górę. Pozostał w tej asanie dobre 5 minut i kto zaprzeczy, że zwierzęta nie upodabniają się do swoich właścicieli?
A na stacji zobaczyłam kogo?
Moją instruktorkę jogi :-) i całą podróż do Warszawy przegadałyśmy poruszając tematy kulinarne, światopoglądowe, zdrowotne i sportowe :-D

Pożegnanie z kawą




Dowiedziałam się od O, że kawa z mlekiem to straszna trucizna. Słyszałam to już wcześniej, ale nie przywiązywałam do tej informacji wagi. Taka tam miejska legenda. Ale O to co innego. O leczy ludzi naciskając punkty na czaszce. Osoba, która potrafi leczyć poprzez naciskanie punktów na czaszce, to dla mnie w kwestiach zdrowotnych prawdziwy autorytet. I chociaż niczego tak nie kocham, jak kawa z mlekiem i cukrem, postanowiłam się z nią pożegnać. Teraz będę piła czarną z kardamonem, kakao i goździkami. Mleko zamienia się w jelitach w klej stolarski, co wyczytałam w książce fizyka jądrowego z Rosji. Podobno ludzie po kawie z mlekiem stają się agresywni. To by wiele wyjaśniało...Od jutra będę łagodna i miła. I zacznę rozmawiać z koleżankami o włosach. Mleko z lodówki przerobiłam na owsiankę, co by rano nie kusiło i wytłumaczyłam kotu, że rozpoczynamy nową drogę życia. 

środa, 5 września 2012

CePoMaFa

Cebula


Fasola
Pomidor







Marchewka

Uwaga, uwaga!!!

Właściciel motocykla, który zaparkował przy Cafe Queen w Grodzisku Mazowieckim w dniu, którego daty Justek nie pamięta, jest uprzejmie proszony o stawienie się u Justka w celach matrymonialnych. Justek gotowy jest wsiąść na ten wehikuł i pojechać nim na koniec świata.Tylko poważne oferty.