czwartek, 30 sierpnia 2012

Grunt to zdążyć do kościoła


Ach, co to była za ślub! Winczki się pobrały. I ja tam byłam,  wystroiłam się  na tę okazję stosownie, nawet w przypływie szaleństwa potraktowałam pięty pumeksem. Założyłam buty dla dorosłych, czego potem bardzo żałowałam, ale czego się nie robi dla urody.
Muszę się tu pochwalić, że przybyłam punktualnie. O wyznaczonej godzinie stawiłam się w miejscu, gdzie spodziewałam się, że stoi kościół. Tylko za cholery tam kościoła nie było. I nawet ulica, która miała być Orzeszkową, okazała się Okulickiego. W tej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak zasięgnąć porady kilku pijaczków i jednej pani. Ich wskazówki nieco sprzeczne, a nawet bardzo, bardzo sprzeczne zaprowadziły mnie jednak do celu. Grunt to orientacja w czasie i przestrzeni. Niezmordowana prułam przez miasto w szpilkach wymachując bukietem, minęłam bar Ufo, co natchnęło mnie czymś w rodzaju nadziei i znalazłam wreszcie upragnioną świątynię. Spóźniłam się tylko 12 minut. Gorzej, że nie zauważyłam nikogo znajomego i nawet miałam spore wątpliwości, czy to na pewno tu i o tej porze. Panna i Pan młody zawsze wyglądają z tyłu tak samo, zwłaszcza z ostatniej ławki, gdy ma się problem ze wzrokiem. Nie byłam w stanie się skupić na pogadance Xiendza, ożyłam dopiero, gdy wspomniał coś o paniusiach w szpilkach. To  był chyba jeden z tych znaków bożych, bo w tej samej chwili w bocznej nawie dostrzegłam znajome gęby. I mogłam się wreszcie skupić na ceremonii. Co to był za ślub!
A potem kolejka z flaszkami i butelkami (freudowska pomyłka: Chciałam napisać: bukietami). Starzy znajomi, uprzejmości, ploteczki, komplementy od koleżanek (Wyglądasz bajecznie, Ty lepiej, Nie, ty lepiej...Ale z Ciebie dupeczka, To z Ciebie dupeczka, Nie, z Ciebie...) oraz od kolegów (Co ty, firankę na siebie założyłaś?). Rozdawali całusy i cukierki. To wzięłam całą kieszeń :-)
Ach, co to był za ślub!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz