poniedziałek, 31 grudnia 2012

Postanowienia noworoczne Justka



Kto nie pokłada wiary w Justku, temu za rok będzie strasznie łyso :-)
1. Wyjść za mąż
2. Znaleźć nowego P i W
3. Pomalować przedpokój
4. Wyjechać w egzotyczną podróż
5. Znaleźć pracę marzeń
6 Namalować pięć obrazów
7. Kupić kanapę
8. Wyhodować na balkonie ogród
9. Naprawić rower i zacząć na nim jeździć
10. Obłożyć stare książki w papier
11. Zakończyć tajny projekt
12. Upiec ciasteczka w kształcie serc

piątek, 28 grudnia 2012

I komu teraz łyso?



Jasnowidzka obiecywała Justkowi, że w styczniu rozpocznie kreatywną pracę, nie wspominała tylko, że to będzie wolontariat :-/ Ale z drugiej strony nie wspominała, że Justkowi za to zapłacą :-D. Trzeciego stycznia Justek stawi się w fundacji pomagającej osobom chorym na schizofrenię i rozpocznie nowe rozdział w swoim życiu, co nie oznacza, że porzuci stare rozdziały. Po prostu podzieli swój czas na jeszcze mniejsze kawałki. Zatem kto się śmiał z jasnowidzki Grażyny, temu teraz łyso. Justek czeka teraz ku*wa na pierścionek. I wyrabia sobie paszport. Grażyna wspominała o egzotycznej podróży. Tylko pytanie, kto się zajmie kotem Filipem? Że też Justek nie zapytał o to na seansie.

Zryw społeczny Justka.



Justek się od tego całego sprzątania rozchorował, cieknie mu z nosa i w ogóle nie jest dobrze z Justkiem. To absolutny dowód na to, że sprzątanie szkodzi. Dlatego Justek zbyt często go nie uprawia. Grunt to profilaktyka zdrowia. Dokończył jednak porządki w szafkach, bo jak Justek coś sobie postanowi, to lubi dotrzymać słowa. Wieczorem chciał odpocząć u boku kota Filipa, ale go fundacja wezwała, by w czynie społecznym porobił znaczki. Pojechał i zrobił swoje. Nawet szybko mu poszło. Jeden znaczek sobie zawłaszczył, ale przyznał się do tego, odważnie występując publicznie z samokrytyką. I mógł wrócić do kota Filipa. 



Justek zaczyna nowe życie



Justek z Nowym Rokiem zaczyna nowe życie.

By rozpocząć je godnie, jak na światową kobietę przystało, postanowił posprzątać mieszkanie. Jak wiemy, nieczęsto zdarza się Justkowi podobny zryw, zatem wykorzystać go postanowił Justek do cna. Ogarnął wszystkie pomieszczenia i umył podłogi, wypolerował zlewozmywak i pralkę, kurze pościerał, a nawet posprzątał w szafach. I doświadczenie to ostatnie przyniosło Justkowi tyle satysfakcji, ile Perfekcyjna Pani Domu, walcząca z brudem przyklejonym do żelazka za pomocą taśmy samoprzylepnej nie zazna w całej swej karierze. Wyobraźcie sobie, że w szafie swojej znalazł Justek masę ubrań, o których istnieniu pojęcia nie miał! Wyjmował Justek poszczególne części garderoby, nadziwić się nie mogąc, jak mógł zapomnieć o takich świetnych ciuchach. Ach, cóż za bluzeczkę kupił sobie Justek pięć lat temu i schował z myślą o lepszych czasach. Rewelacyjna! A co to za spodnie? Takich spodni Justek nigdy nie miał! A te dwa swetry dostał Justek od kogoś w prezencie i nigdy nie nosił! A co to za spódnice - Justka rozmiar - zapomniał, że je ma. A jakie pończoszki sobie sprawił w zeszłym stuleciu i schował na dno szafy, seksowne! I tak Justek zyskał stertę pierwszorzędnych ubrań nie wychodząc z domu i nie wydając ani złotówki. Czas zaoszczędził i pieniądze. A kot Filip od wielości rozrywek czuł się rozerwany prawie na pół.

Wiewiórka, John Lennon i żołnierz



Jakis czas temu, zanim spadł śnieg, Justek wychodzi na balkon i co widzi? Wielką wiewiórkę kroczącą deptakiem. Justek przetarł oczy i obiecał sobie więcej nie pić, wiewiórka nie zniknęła. Tego samego dnia wysiada Justek z pociągu na stacji Warszawa Śródmieście i kogo widzi? Johna Lennona na własnej osobie. Ludzie też widzieli, co poznał Justek po tym, że ci gorzej wychowani (jak Justek) oglądali się za Johnem i wytykali go palcem. Justek pośpieszył na przystanek tramwajowy, żeby nie ocipieć do reszty. A na przystanku stał żołnierz w dziewiętnastowiecznym mundurze. Gdyby Justek mniej wagarował w okresie szkolnym, to by wiedział jakie mocarstwo wojak reprezentował. Należało szybko dojechać do pracy, by wir odmóżdżających zajęć przywrócił stan normalności. Prawie się udało. Justek już nie spotkał wiewiórki, nie spotkał żołnierza, ale kilkanaście dni poźniejpowrócił Lennon. Gdzie? No jak to, gdzie. Na stacji PKP w Grodzisku Mazowieckim :-D


Dyzio

A Justek dał kotu tak banalne imię...

Jak Justek narobił bigosu

Zapomniał sfotografować podgrzybki









Na pierogi




Justek korzystając w wolnego dnia odwiedził kochaną PA oraz jej oseska. Osesek rośnie jak na drożdzach, niedługo będzie większy od kota Filipa. Justek zrobił mu sesję zdjęciową (osesek wesoły, osesek poważny, osesek bekający). R siedział w kuchni, gdzie miejsce mężczyzny i ubrany w kalesony lepił pierogi. Justek wyjadł mu trochę farszu. Posiedziało się z PA, trochę pogadało, trochę pomilczało. Bardzo przyjemnie się milczy z PA :-).




Chytra baba z Grodziska



Mieliśmy dzisiaj wigilię w naszym dziale, co oznacza jak wiemy darmową wyżerkę. Nie to, że firma coś postawiła, co to to nie. To bardzo biedna korporacja, stać ją na wydarzenia za miliony złotych, tj. tfu eventy, ale nie ma pieniędzy na kawę dla pracowników. Zatem każda mrówka musiała coś przynieś we własnym zakresie, chodziło o produkty domowej roboty. Jeden przyniósł samodzielnie kupioną sałatkę, inny samodzielnie nabytego śledzia, jeszcze inny nadwyrężył drogi samemu idąc do sklepu po barszczyk w kartonie. Justek też nie od macochy wzięty, przytargał własnoręcznie zakupioną siatę mandarynek. Na szczęście obyło się bez scen typu rzucanie się w ramiona z kierownikiem działu (kierowników akurat mamy bardzo w porządku, w przeciwieństwie do cieciów na ochronie) pocałunki z kolegą pachnącym cebulą czy koleżanką wcinającą chipsy ani rzewnych opowieści, kto co robi w święta i z kim oraz ile to będzie go kosztowało w sensie finansowym. W takiej firmie jak nasza ludzie pracują i na przerwie co najwyżej mogą sobie pozwolić na pieroga z torebki. Justek głodny do firmy jakiś zajechał, miał drugą zmianę, a przed zmianą akurat nic nie jadł. Rzucił się zatem na darmowe jadło niczym chytra baba z Radomia. A na koniec zawinął jeszcze jedną rolkę różowego papieru. Fenks Gad its Krismes.

Panie hipster, pan się nie wygłupiaj



Justek dzisiaj nie miał zajęć na uczelni, co pozwoliło mu przyjechać na czas do feministek i być jednym z pierwszych gości. Dziś spotkanie odbyło się na pięterku, bowiem w sali balowej odbywał się śledzik Fundacji, na który Justek prawie, że się wbił i prawie się napił darmowego wina. Na nieszczęście został skierowany do właściwego pokoiku, gdzie w bardzo okrojonym składzie dyskutowaliśmy o hasłach tegorocznej manify. Zanim do tego doszło Justek wypił herbatkę z kilkoma koleżankami, wchodząc w bardzo ciekawy dyskurs odnośnie kalesonów. Justek nosi kalesony od września do maja, zachowując dzięki temu zdrowie i komfort psychiczny. Udzielił koleżankom kilku fachowych porad w tym względzie, podkreślając niebywałą, nieporównywalną wyższość funkcjonalną tej części garderoby nad zwykłymi rajtkami. To, ciekawe - mówi jedna feministka - rozmawiałam ostatnio z G (jedyny mężczyzna w tym składzie) na temat kalesonów. Podobno nigdzie nie można ich kupić w Warszawie. G mówił, że żadna sieciówka nie oferuje ich w swojej kolekcji. A przecież w naszej strefie klimatycznej, zrobiłyby furorę! G nie było, nie mógł go zatem Justek należycie życia nauczyć. No panie hipster, pan się nie wygłupiaj! Do Zary pan po kalesony chodzisz? Jedź pan lepiej na targ do Grodziska, jajków sobie kupisz, kapusty z beczki, chrzanu do kiszenia ogórków, a przy okazji u baby, co ma stoisko z majtkami takie sobie kalefiksy dobierzesz, że każdy hipster będzie niepocieszony, że ty masz, a on nie ma. Pan zrób, jak ci mówię.
A później zebrała się reszta towarzystwa i rozpoczął się dyskurs właściwy. Jedna pani powiedziała, że bardzo jej się podobało, co Justek mówił poprzednim razem. Justek już nie pamięta, co mówił poprzednim, ale uwaga ta podłechtała, nie powiem, justkową próżność. Dyskusja była ożywiona. Po pierwsze dlatego, że odwiedziła nasz Gościówa. Kto to był, Justek nie zdradzi, nie jest to jakaś sprawa poufna, ale nie wiadomo, kto to wygugluje po haśle kluczowym. Wystarczy, że powiem, iż Gościówa przyjechała zza wschodniej granicy. Grała kiedyś w takiej jedej słynnej kapeli punkowo-feministycznej, dopóki trzech jej koleżanek nie aresztowano. Po drugie, były podobno jakieś agresywne wycieki z poprzedniego spotkania, tego na którym Justek błysnął. Jedna z frontmenek polskiego feminizmu użyła brzydkiego słowa, inna, też Justek (Justki to w ogóle mądre chłopaki, w przeciwieństwie do Iwonek) z kolei tak trudnego, że nawet Justek z Grodziska nie zrozumiał. Obiecał sobie, że zapamięta to słowo, by móc nim się później popisywać , ale zanim spotkanie się zakończyło, już zapomniał i nijak nie umie sobie przypomnieć.
                Na domiar złego, Justek zaciął się w toalecie. Nie przy goleniu, broń Boże. Feministki się nie golą. Drzwi nie mógł otworzyć. Wyszedł wcześniej, jak zwykle, co by zdąrzyć na pociąg, po drodze zahaczył o kibelek. I tam to się stało. Klamka zapadła i już myślał Justek, że wyjmą go przez okienko w drzwiach jak ongiś kuzyna Tomaszka, na szczęście Justek nader często zacina się w toaletach i potrafi sobie radzić w takich mrożących krew w żyłach sytuacjach. Jak powiedział kiedyś absztyfikant K: Takie historie przydarzają się każdemu Justynko, tylko tobie statystycznie częściej.
                 Wracając do naszych feministek, Justek przebywał w swoim życiu w bardzo wielu bardzo różnych środowiskach i rozmaite miał przygody, zatem z przymrużeniem oka patrzy na to, co się tam dzieje. Z pewnością jest to świetna gimnastyka dla umysłu, zwłaszcza, że to feminizm w sporym stopniu akademicki, zatem i retoryka i tematyka na wysokim poziomie stoi. Kobity zdają się wiedzieć, co mówią i wierzyć w swoje sądy, co w świecie prefabrykowanych haseł stanowi przyjemną odmianę. 

Justka zawirowania z czasem i przestrzenią.



Justek jest przeziębiony, a jak Justek jest przeziębiony, to nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje i kiedy. Sprawy nie ułatwia fakt, iż pracuje w systemie zmianowym siedem dni w tygodniu i czasem mu się myli, jaki mamy dzień. W dodatku mieszka z kotem, który się nie zna na kalendarzu, albo się zna, ale się do tego nie przyzna, dzieląc dni na te, w czasie których pancia z nim jest i na te, gdy pańcia daleko. Tych pierwszych to już praktycznie nie ma :-(.
Po całym dniu spędzonym z kotem, nie licząc wizyty w obuwniczym, zoologicznym i spożywczaku, Justek przeczesał włosa, założył wyjściowy sweter oraz kalesony i pojechał na spotkanie z feministkami. Był już w pociągu, gdy w przypływie geniuszu uświadomił sobie, że dziś środa, nie czwartek, zatem nie z feministkami trza się spotkać, tylko pojechać na kurs malarstwa, który się właśnie gdzieś tam kończył. Strapił się Justek trochę, bo wreszcie zaczęło mu coś na tych rysunkach wychodzić, a przepadła mu poprzez własne zaniedbanie lekcja. Wysiadł więc Justek w Milanówku, niepyszny jak kot Filip wracający z wyprawy na klatkę schodową i wrócił do domu. Dobrze, że chociaż się w miarę szybko zreflektował. Rok temu też pomylił dni tygodnia, ale się nie zorientował i pojechał z gębą na pączki, by narobić gdzieś tam wiochy (Jak to, to dzisiaj nie sobota, tylko piątek? Przynajmniej zyskał dodatkowy dzień, skupmy się na zyskach). Wrócił zatem Justek do domu, klnąc pod nosem i wziął się za porządki w kuchni. Pewnie, po co komu zajęcia z malarstwa, skoro można wyszorować zlewozmywak, pościerać plamy z szafek i wysłuchać w radiu audycji o sytuacji ekonomicznej w Polsce i na świecie?

wtorek, 18 grudnia 2012

Mgła nad Grodziskiem Mazowieckim...


...jest po to, by kot mógł się włamać na balkon sąsiadki.



Wujek Justek



Wujek Justek odwiedził dzisiaj PA, by wreszcie zobaczyć, co wyszło z jej brzucha. O wątkach pobocznych, niemających związku z meritum tej opowieści, jak fakt, iż Justek udał się na stację WKD, nie sprawdzając uprzednio rozkładu i czekał prawie godzinę na kolejkę nie wspomnimy, by nie mieszać czytelnikowi w głowie (Miał czas na przerobienie kolejnego rozdziału książki w związki z przygotowywaną prezentacją. Justek w każdej sytuacji stara się dostrzegać plusy dodatnie).
PA biedactwo straszliwie wymęczona. Przyjrzał się Justek Aleksandrowi Małemu i nadziwić się nie mógł, jak to się zmieściło w PA brzuchu i którędy toto wyszło (Justek jeszcze nieuświadomiony). Drobny, ciągle marudzi i gapi się na cycki. Wypisz wymaluj bratnia dusza wujka Justka! Podał mu rękę, mały złapał za palec i trzymał. Stali tak uradowani spotkaniem, po czym Aleksandrowi się ulało, a Justek zjadł kawałek szarlotki.

Na zimowe słoty talerze pełne slońca







Mała rzecz, a cieszy :-)



Są takie dni, kiedy człowiek otrzymuje prezenty od świata. Tym człowiekiem był dzisiaj Justek. Nie wierzycie? To posłuchajcie.
Zaczęło się od porannej wizyty w Biedronce, do której udał się Justek by kupić chleb powszedni i karmę dla kota, a trafił na promocję bananów za pół ceny oraz majtek. Majtki się akurat kończyły, a Justek czasu nie miał na pranie. Męża też nie ma, co by mu uprał (kwestia czasu), a kot nie umi jeszcze obsługiwać pralki (kwestia czasu). Majtki dosłownie spadły Justkowi z nieba J.
Później w firmie Justek postanowił kupić sobie batona. Wrzucił 2zł do automatu, nacisnął guzik, maszyna wypluła wybrany produkt i oddala Justkowi 2zł. Uradowany tym nieoczekiwanym szczęściem Justek pomaszerował do biurka. Trochę miał stracha, że go aresztują (może kwestia czasu), ale uszło mu to płazem J.
Popołudniu przyszedł kierownik i rozdawał różowy papier prezentowy. Papier ten co prawda zalegał w magazynie po tym, jak nie udało się go rozdać klientom w ramach akcji promocyjnych, ale to nie o to przecież chodzi w magii świąt, skąd, co i dlaczego, liczy się gest, odruch serca i takie tam. Każdy dostał po jednej rolce, a jak każdy dostał po jednej rolce, to Justek wziął pięć J.
Ale to nic w porównaniu z prezentem, jaki Justek otrzymał od PKP. Zjawił się na Centralnym o 22:40 z przykrością konstatując fakt, że pociąg przyjedzie za prawie godzinę. Justek to raptus, wiec zamiast pójść do Maca popatrzeć jak ludzie wcinają hamburgery, poszedł przed siebie, mamrocząc pod nosem inwektywy pod adresem wszystkiego i wszystkich. Nagle słyszy: Pociąg do Skierniewic odjeżdża z peronu drugiego. To w Justka stronę! Tego pociągu nie było na rozkładzie (jeśli PKP obowiązuje jakiś rozkład). Justek się rozgląda. Jest na drugim peronie, stoi obok pociągu, który odjeżdża. Wsiada. W tym samym momencie zamykają się drzwi i pociąg rusza. I niech ktoś Justkowi powie, że to był zwykły zbieg okoliczności! Toż to sam Anioł Stróż pokierował Justka we właściwą stronę, zesłał majtki do Biedronki, dał batona i pięć rolek różowego papieru. Justek jest o tym święcie przekonany J.

Kot Filip ma nowego kolegę




Wigilia u R



Justek zakupił w sklepie warzywno-monopolowym Śnieżka torbę mandarynek i udał się na wigilię do R. R to malarka, rzeźbiarka i poetka, a wigilia odbywała się w jej pracowni. Dla niektórych kolegów pijaków to może być zaskoczenie, nie tylko tej przyczyny, że nie było śledzika, ale głownie dlatego, że śledzik nie pływał. To było spotkanie bezalkoholowe. Karmiliśmy się prozą i poili poezją. Justek nic nie czytał, bo Justek preferuje długie formy (rewelacyjna wymówka), nie komentował też, bo jest przygłuchym wzrokowcem i jeśli nie przeczyta, to nie usłyszy ( Justek geniuszem wymówek). Na spotkaniu stawili się: Ż, wykładowczyni i redaktor naczelna prestiżowego periodyku literackiego, Al - poeta i animator wycieczek rowerowych, A - psycholożka i pisarka, KA - historyczka amatorka i zapalona piromanka, nieokrzesany poeta M, K - prawnik, historyk i gentleman oraz B - młody i zdolny retrofuturysta. AL i R czytali swoje wiersze, A rewelacyjne opowiadanie o piratach, B fragment powieści science-fiction (który Justek nieopatrzenie skrytykował, bo jak nie wie, co powiedzieć, z to z reguły coś pie*dolnie), Ż udzielała merytorycznych wskazówek, K i M rozrabiali (aż Justek, z wykształcenia psychopedagog musiał rzucić w M cukierkiem), Justek jadł ciastka. Grunt to właściwy podział ról. KA, K i A rozpoczęli dyskusję na tematy historycznie. (Justek zachował skromne milczenie, bo smutna prawda jest taka, że ledwo odróżnia królową Wiktorię od Victorii Beckham, a za sprawą Pudelka i notorycznych wagarów dużo więcej faktów zna z życia z tej drugiej). Brakowało jedynie T. Wersja wtajemniczonych głosi, że wrócił do Bydgoszczy i pracuje. Justek rzucił nową plotę. Może nie porozmawia o dynastii Burbonów, ale na plotkach się zna jak mało kto. T rozpoczął studia na APS na kierunku Edukacja Artystyczna! Justek swojego czasu spotykał czasem T w godzinach wieczornych na Pradze, gdzie Justek pracował zanim przenieśli filię jego firmy do wypizdowa. T mieszkał na praskim akademiku. Prawda musi wyjść na jaw. Justek się dowie i wszystkim opowie :-).

Justek, człowiek z ulicy



W jednych z odcinków Cudownych Lat rodzina Arnoldów została zaproszona na wesele. Usadzili Keina i Łejna przy okrągłym stole z kwiatem amerykańskiej młodzieży. To może się sobie przedstawimy, zaproponował chłopiec w niebieskim garniturku. Ja mam na imię Bobi i wybieram się na Harward (jakoś tak lub inaczej), kolejna laseczka to przejęła i mówi; Ja jestem Brenda i wybieram się do Stanford, ja John, Uniwersytet Bostoński, kolejeczka dotarła do Łejna, ten niezrażony mówi: Jestem Łejn i wybieram się do klopa. Tak się Justek dzisiaj czuł na cotygodniowym spotkaniu świątyni feminizmu. Może się sobie przedstawimy, zaproponowała jedna pani. Skąd co tydzień pozostaje mniej więcej niezmienny, ale pojawiają się też nowe osoby. Wyglądało to mniej więcej tak, że wszystkie feministki i jeden hipster wymieniały po kolei organizacje, fundacje i stowarzyszenia, z ramienia których występują, kolejeczka dotarła do Justka, Justek niezrażony mówi: Justek, człowiek z ulicy. Później panie dyskutują, Justek jak zwykle słucha z rozdziawioną buzią ( tu wielki ukłon dla pani w czapce i pani wykładowczyni z GS)
Justek raz w tygodniu odwiedza świątynię feminizmu, by w owej świątyni dyskutować o sprawach bardziej niż ważnych i angażować się w czyny społeczne. Na poprzednich dwóch sesjach raczej milczał, słuchając mądrzejszych od siebie. Tym razem zabrał głos, jako człowiek z ulicy. Chciał tylko kilka zdań, ale jak się dorwał do mikrofonu, to przemawiał przez dobre pieć minut. W końcu nie po to się nauczył mówić, żeby milczeć. Rad był z tego bardzo, zwłaszcza, że obok Justka siedziała legenda polskiej sceny feministycznej, którą Justek niezmiernie szanuje. A potem wracał i przeżywał. Po części spotkanie, po części fakt, że zapomniał założyć kalesonów, a to się Justkowi zdarzyło chyba pierwszy raz w życiu. Wyjaśnijmy sobie tę kwestię raz a dobrze. Pisząc kalesony, nie ma Justek na myśli rajstopek, legginsów, lajkrów czy innych getrów, tylko klasyczne w kroju męskie kalesony na gumkę. Jak równouprawnienie to równouprawnienie. Zapomniał z wrażenia, iż tego samego dnia na Uniwersytecie w sali piwnicznej bez okna Justek miał odczyt, ale o tym w poprzednim odcinku. 

- Zaufam ci. Zaufam ci. Zaufam ci.


To wszystko przez Powiatową Bibliotekę w Grodzisku Mazowieckim!
Justek wybrał temat prezentacji. Smilla w labiryntach śniegu, autorstwa Petera Hoega. Pani Prowadząca zapytała, czy Justek oby na pewno nie będzie miał problemu ze zdobyciem książki. Tu Justek, lokalny patriota, uniósł się honorem, hardo oznajmiając, że w Powiatowej Bibliotece w Grodzisku Mazowieckim można znaleźć absolutnie wszystko. Mylił się, nie ma tam ani jednego tytułu powyższego autora. Książka gruba, termin bliski, za późno, by szukać po księgarniach, internetach i chodzić na pocztę w momencie, gdy Justek pracuje od świtu do nocy. Na szczęście Justek nie w ciemię bity. Koleżanka Ala wypożyczyła tę powieść w osiedlowej bibliotece i zgodziła się Justkowi pożyczył, anioł nie człowiek.
No i Justek pojechał do Ali i jej uroczej Mi, wypił herbatę, pogadał o pierdołach, wpadł zachwyt nad jej bogatym księgozbiorem, jak też zadumę w obliczu kuchennych szafek, których Ala nie wiedzieć dlaczego nie lubi. Justkowi się podobają. Pożyczył książkę i wróci do domu. No dobra...trochę się jeszcze połajdaczył na mieście i wrócił do domu. Ale wyrzekła te wiekopomne słowa, które dźwięczą w głowie Justka wielkim wyrzutem sumienia:
- Zaufam ci. Zaufam ci. Zaufam ci.
Justek czytał bardzo intensywnie, z Justka czasem wychodzi kujon. Nikt w to nie wierzy, nikt tego nie zauważa, nikt tego nie docenia, ale taka jest prawda. I tak czytał intensywnie, że książka rozpadła się w Justka rękach. W dodatku brakowało jednej kartki i Justek bał się, że będzie na niego.
- Zaufam ci. Zaufam ci. Zaufam ci.
W grę wchodziło tylko jedno rozsądne rozwiązanie: Zmienić nazwisko, zrobić sobie operację plastyczną i wyjechać na jedną z tych egzotycznych, bezludnych wysp, których nie ma na mapie. Ale pojawiły się przeszkody.Że też zawsze, jak człowiek wpadnie na genialny w swej prostocie pomył, muszą się pojawić jakieś przeszkody. Po pierwsze Justek nie ma paszportu, po drugie nie stać go na operacje i nie wie, jak się zmienia nazwisko, nie wikłając w sprawę absztyfikanta. Ale to betka w porównaniu z obawą, czy oby kot Filip będzie tam miał co jeść.
- Zaufam ci. Zaufam ci. Zaufam ci.
W tej sytuacji nie pozostało Justkowi nic innego niż zachować się jak dorosły i wyznać Ali prawdę. Ala to Anioł nie człowiek. Justek spotkał w życiu parę aniołów: kolegę Dąbrowskiego z podstawówki, panią od fotografii z Łódzkiej ASP, pana filozofa, który był promotorem pracy magisterskiej Justka i odbył kiedyś z Justkiem rozmowę, jakie to smutne stracić kota, jedną rudowłosą wróżkę z obecnej pracy i paru innych. I Alę.
- Zaufam ci. Zaufam ci. Zaufam ci.
Nadwyrężyć zaufanie Anioła, to jakby zdradzić kota. Justek wyznał Ali prawdę. Ala dobrodusznie przyznała, że to się zdarza, w latach 90. bezmyślnie kleili książki słabym klejem. Ale minę miała nietęgą. Justek powiedział, że odkupię jeśli zajdzie taka potrzeba. Jeśli baba w bibliotece będzie miała wąty, że książka się rozpadła.
- Zaufam ci. Zaufam ci. Zaufam ci.


Odczyt Justka




          Aby zaliczyć kurs, Justek musiał zrobić prezentację na podstawie wybranej lektury. Jak wiemy, Justek się mocno ociągał z wyborem tematu, by obudzić się z ręką w nocniku i z przerażenie stwierdzić, że nic nie ma. Kiedy już w pocie czoła i przerażeniem w oczach wybrał swój temat, okazało się, że ten już jest zaklepany przez koleżankę Alę. Ta widząc Justka zmagania z materią, zaproponowała scedowanie tematu na Justka, za co Justek był gotów całować ją po rękach. Smilla w labiryntach śniegu. 450 stron, trochę kryminał, miejscami romans, w dużej mierze esej o zabarwieniu politycznym i kulturowym, wyrafinowany w warstwie literackiej, uczta dla umysłu i ducha. W dodatku autor to oszołom w najlepszym tego słowa znaczeniu. Nie ma samochodu, telefonu ani telewizora. Codziennie pisze, a przed pisaniem medytuje. Po Kopenhadze, gdzie mieszka, porusza się starym rowerem, a wakacje spędza wśród ludzi z kenijskiego plemienia, z którego wywodzi się jego piękna żona. Nie wyczytałam w przedmowie, że ma kota, ale jestem o tym przekonana. Oszołom bez kota, to jak Dynastia bez Alexis (na marginesie śniło mi się tej nocy, że występuję w Dynastii, a to pod wpływem felietonu Doroty Masłowskiej z grudniowego numeru Zwierciadła, polecam).
          Justek wpadł na pomysł, iż podkreśli w powieści zdania kluczowe dla jej klimatu i treści, skupiając się bardziej na warstwie obyczajowej i prawdzie psychologicznej, skracając wątek kryminalny do niezbędnego minimum. I podkreśli te zdania w taki sposób, by czytane jedno po drugim tworzyły logiczny ciąg, stanowiący w pewnym sensie streszczenie fabuły, jak i justkową reinterpretację utworu. Ten aspekt najbardziej zainteresował Justka. To byłoby niesamowite, gdyby każdy z uczestników kursu stworzył własne streszczenie zbudowane z wybranych zdań. Powstałyby najróżniejsze historie usnute na kanwie jednej opowieści. Justek intensywnie pracował całe dwa tygodnie, wykorzystując każdą wolną chwilę ograniczonego czasu - w pociągu, tramwaju i na przystanku. Na kilka dni przed terminem przestał sprzątać, gotować i prać, a nawet - o zgrozo - zaczął emocjonalnie zaniedbywać kota Filipa. Planował zrobić podkład muzyczny i kupić ciastka, ale zabrakło czasu. Na szczęście Nasza Pani Prowadząca stanęła na wysokości zadania i przyniosła trzy opakowania.
          Justek miał stresa. Ale drodze na uczelnię minął jakąś kobitę i ta powiedziała: Nie boj się, idź i Justek uznał, że to znak ( Wyjaśniam tu, że Justek nie bierze narkotyków, pani mówiła to do telefonu komórkowego, który miała przy uchu). Na odczyt zostało mało czasu, bo poprzednie prezentacje się przeciągnęły, Justek zaczął się denerwować, czy jego pomysł wypali, a denerwował się potrójnie, przez PMS (w trakcie PMS   Justek jest gotów wszczynać burdy na ulicy, zaczepiać wyrostków przed sklepem monopolowym i krzyczeć na kota Filipa, wychodzą z Justka najgorsze wady).
          Justek zaczął czytać. Rano zrobił próbę generalną, odczyt trwał godzinę. Kot Filip zasnął po pięciu minutach. Wydawało się Justkowi, że wpadł na całkiem niezły pomysł z tym streszczeniem, ale już po pięciu minutach w głowie pojawiła się myśl: Oj Justek Justek, to był jednak ch*jowy pomysł. Ale szoł mast goł on, jak mężczyzna zacznie, to wypada skończyć z honorem. Justek czytał i czytał, audytorium się wykruszało, na koniec została już tylko garstka tych najlepiej wychowanych, a i ta wierciła się na krzesłach, jak kot Filip z pełnym pęcherzem, nerwowo spoglądając na zegarki. Po godzinie Justek skończył przemowę. - To dla mnie było dużo trudniejsze, niż dla was - mówię. Wierzymy - powiedziała prowadząca - starając się wymyśleć jakiś komplement. Czułam się jak w teatrze - powiedziała. Szczerze chciała Justka pocieszyć, bo jest osobą wyjątkowo wrażliwą i dobrą.                 No ale co tam! Przecież nie o to chodzi, co jak komu wychodzi. Ważny jest proces, nie wynik, powtarzał sobie Justek dziarsko maszerując do domu. Justek odbył długą i piękną podróż, to czego się dowiedział i dowie jeszcze, kiedy podświadomy proces myślowy wyda owoc w postaci świadomych wniosków, na zawsze pozostanie jego. W głównej bohaterce znalazł w dużej mierze siebie i wiele z jej przemyśleń jest jego przemyśleniami. Nie potrafiłby jedynie tak pięknie ująć ich w słowa. Ten oszołom bez telefonu, poruszający się po Kopenhadze rowerem i dyskretnie milczący odnośnie kota ma niezwykły talent. I chętnie Justek pozna inne jego książki. Szkoda tylko, że nie są dostępne w Powiatowej Bibliotece w Grodzisku Mazowieckim.


Psychopatyczny Pączek

 Justek ma ostatnio wyrzuty sumienia. Zaniedbuje kota. Wychodzi z domu wczesnym rankiem, wraca późnym wieczorek. Kot we łzach go czeka i trwodze. W końcu nadchodzi upragniony dzień wolny, a Justek bierze torberkę i w świat wyrusza. Tłumaczy Filipowi, że chociaż kot też człowiek, a z pańci niezły kot, to istnieją też inne koty i pańcia jedzie te koty odwiedzić. Gdyby Filip nie ważył dwunastu kilo (prawie), pozwalał się nosić w torbie i nie wszczynał dyskusji w środkach komunikacji miejskiej pańcia brałaby go ze sobą. Wycałowała go i poszła, by zobaczyć się z:
-Cynicznym Miśkiem












- Psychopatycznym Pączkiem












-Zgorzkniałym Wojciechem.












I nie będzie żadnej, ale to żadnej przesady, jeśli Justek zawoła że kot Filip to najcudowniejszy z kotów. Wszystkie koty nasze są, wszelkie porównania nie mają sensu, ale i tak Justek bezsensownie powie, że Justka Filip to kot absolutnie pozbawiony wad, najlepszy z najlepszych kotów.







Wyprawa po jabłka

Justek udał się dzisiaj z koleżanką na wyprawę na łąki (posty wklejam z małym poślizgiem), gdzie wśród drzew samosiejek ukryty jest zdziczały sad. A że w roku tym jabłonie hojnie obrodziły w jabłka, dziewczyny postanowiły podjechać samochodem. Wśród drzew owocowych rosną też włoskie orzechy, ale sezon na nie już się właściciel skończył, zatem dużo trudniej je było znaleźć, ukryte wśród liści. Zbierały jabłka, orzechy, kwiaty i liście. W międzyczasie Justek się zgubił, ale szczęśliwie się odnalazł (Tak naprawdę Justek nigdy się nie gubi, to ludzie tak myślą. Justek zawsze wie, gdzie się znajduje. Raz tylko nie wiedział, na jakiej wyspie greckiej wylądował i musiał się pytać ludzi, ale to było dawno. Spędził też kiedyś dwie godziny w Rybniku, przekonany, że to Racibórz, ale to zdarzenie obrosło już w tyle legend, że nie warto o tym publicznie wspominać). Potem robiły zdjęcia i snuły plany dotyczące przetworów. A że Justek w przeciwieństwie do koleżanki nie obrodził jeszcze w dzieci i nie dojrzał jeszcze do robienia przetworów, zatem oddał jej prawie wszystkie jabłka, sobie zostawiając orzechy. 











Dwie prorokinie



Justek spotkał ostatnio dwie prorokinie.
                Do pierwszej udał się świadomy tego, co czyni. To jasnowidzka Grażyna, która od lat oczyszcza Justkowi aurę i wróży liczne sukcesy na polu zawodowym i towarzyskim. Justek czeka na te sukcesy i czeka, czasem w powątpieniu myśląc, że jedyny sposób na to, by móc się wykazać na szerszym polu, to zrobić sobie prawo jazdy na traktor. Ale nie popadajmy w pesymizm, odsuńmy na bok defetyzm! Dwie bardzo konkretne przepowiednie na rok 2012 spełniły się co do joty. Pierwsza o ciąży bliskiej przyjaciółki Justka. PA urodziła miesiąc temu syna. Druga przepowiednia dotyczyła ślubu, na który Justek zostanie zaproszony w bardzo nieelegancki sposób i który narazi Justka na przykrości, ale za to po raz kolejny przekona się o klasie ludzi, którzy ponoć byli kiedyś Justka dobrymi kumplami.
                Zatem zdaniem Grażyny w styczniu Justek rozpocznie nową pracę w sektorze kreatywnym. Jasnowidząca od lat przekazuje Justkowi podobną informację, zatem Justek zdążył się poniekąd przyzwyczaić, ale zawsze miło posłuchać po raz kolejny. Niestety zasugerowała też Justkowi, że już się więcej nie zobaczą. Powiedziała, że gdy się spotkają następnym razem, Justek wręczy jej zaproszenie na ślub. WŁASNY ŚLUB. Pech chce, że Justek nie planuje wychodzić za mąż. Z drugiej strony na samą myśl, jak to niektórym mogłoby się zrobić łyso jest tak fantastyczna, że Justek gotowy jest wyjść za mąż nawet za Watemborskiego.
                Tradycyjnie Grażyna oczyściła Justkowi aurę, napoiła pyszną herbatką i pokazała swoje nowe obrazy. Okazało się, że kupiła sobie takie same świeczki jak Justek, co stanowi dowód na braterstwo dusz. Podarowała też Justkowi trójkątne podobrazie. Justek opuścił seans w doskonałym humorze.
                A drugą prorokinię Justek spotkał nazajutrz w pociągu. Pani wsiadła rzecz jasna w Grodzisku Mazowieckim. Usiadła na przeciwko. Spytała, czy pociąg zatrzymuje się w Milanówku. Wymieniły z Justkiem kilka wesołych anegdotek z życia PKP. Nic tak nie zbliża ludzi jak kolej podmiejska. (Do dziś nie zapomnę sceny, jak dwie obce sobie kobiety zwyzywały solidarnie biedną panią dyspozytorkę od "głupich cip" ku uciesze kierownika pociągu. Co to była za pyskówa. Pociąg w wyniku błędnej decyzji został unieruchomiony na ponad godzinę. Justek pełnił nawet funkcję kogoś w rodzaju animatora dyskusji, powtarzał tym z tyłu, co mówili ci z przodu, bo akurat stal po środku).
- Ale wie pani - mówi prorokini cała rozpromieniona- Wkrótce wszystko się zmieni na lepsze. Nadejdą wielkie zmiany. Nie tylko w kolei, na całym świecie.
                Justek zrobił oczy jak talerze. Miło spotkać starszą panią tak optymistycznie nastawioną do życia. Może to tajny agent Jego Królewskiej Mości i wie to, czego my jeszcze nie wiemy ( Justek był ostatnio na Bondzie).
- Zmienią się rządy na całym świecie. Ze stanowisk ustąpią ludzie, a rządy obejmie Bóg
Tu pani powołała się na stosowne ustępy z Biblii. Niestety wysiadła na następnej stacji, co zmartwiło Justka. Miło jest posłuchać pozytywnych proroctw. Po cichu miał też Justek nadzieję, że otrzyma w prezencie pare numerów Strażnicy, a tam jak wiadomo ładne obrazki, które można potem wyciąć i wykorzystać w kolażach :-).

Kot Flip pożeraczem serc




Justek oddał kotu serce. A właściwie pełną miskę serc kurzych wyglądających jak małe fallusy. Każdy wypad do mięsnego to niezapomniana przygoda. Justek pokroił fallusy na kawałki, ale Filip nie chciał jeść. Wyjął za to kilka kawałków i pozostawiał w dziwnych miejscach kuchni, zwinął też z szafki pare małych ekologicznych jabłuszek i też rozprowadził je po kuchennej podłodze. Może chciał przez to coś powiedzieć? Może chodziło o kompozycję, instalację, happening? Serce, mały fallus, jabłko. Jakie przesłanie chciał przekazać za pośrednictwem tak radykalnych środków wyrazu? Sztuka konceptualna w wykonaniu kota Filipa. Dopiero jak pańcia wieczorem wyszła na miasto pożarł całą miskę serc. Pogrążony w tęsknocie zajada swe smutki.



Prawie jak kujon


Miał Justek ambitny plan, by przy okazji czwartych studiów, zostać tym razem prawdziwym kujonem. Nawet spisał sobie na kartce listę zadanych książek i udał się do biblioteki. Czyta zadane lektury i aktywnie bierze udział w zajęciach. Tymczasem znowu okazało się, że Justek to leser. Aby zaliczyć kurs, należy przygotować prezentację. Każdy już wybrał temat, poza Justkiem. Justek sam nie wie, jak to się stało :-(. Nawet prowadząca podeszła na przerwie do Justka, by zapytać, czy Justek coś wybrał, a on w ramach odpowiedzi wystękał coś jak:
- Aaaa...,Eeee..., Yyyy...
Co i tak zabrzmiało błyskotliwie w obliczu faktu, iż Justek miał usta szczelnie wypełnione bułką.
Już pierwsza uczestniczka wystąpiła ze swoim orędziem. Podeszła profesjonalnie do tematu, przygotowując prezentację w powerpoincie. Opowiadała o kulturowej i językowej homogenizacji. Wysoko postawiła poprzeczkę. Druga koleżanka po prostu przeczytała te fragmenty zadanego wcześniej materialu, które szczególnie zapadły jej w pamięci. Justek chciał opowiedzieć o tym co go zainteresowało, mianowicie wieloznaczna metaforyka srok. Nie jest pewien na ile był to zamierzony efekt autorki, a na ile Justka prywatna interpretacja. I w jakim procencie przeczytana historia, oderwana od pierwotnego kontekstu i zamysłu autora staje się naszą własną historią w momencie jej poznania. I tak jak tłumaczenie książki staje się pisaniem jej na nowo, tak i czytanie staje się jej mimowolną rekonstrukcją.
Po przerwie mieliśmy gości. Odwiedziła nas znana reporterka oraz pan cyganolog i opowiedzieli o Papuszy, romskiej poetce. Temat Romów jest szczególnie bliski justkowemu sercu, bowiem zdarzyło się Justkowi mieszkać z Cyganami (określenie Rom, jak się okazało wcale nie jest tak poprawne politycznie, jakby się zdawało).
Najpierw przez tydzień mieszkał Justek z Marią i Jurkiem oraz ich dwiema córkami - nastolatką w wieku gimnazjalnym tudzież wczesnolicealnym i kilkuletnią dziewczynką . Czuł się jednak jakby mieszkał z całą familią. Maria często podejmowała gości. Ubierała się zgodnie z tradycją - włosy zwijała w kok i ukrywała nogi pod długą spódnicą. Nadawała jednak swojemu stylowi wymiar nowoczesny. W tygodniu spódnica była jeansowa lub sztruksowa, bluzka modna, biżuteria dyskretna, a makijaż skromny i elegancki. Jej starsza córka, około piętnastoletnia miała status "małej dziewczynki", a do jej głównych obowiązków należała nauka. W tygodniu nosiła się jak przeciętna nastolatka - chodziła w spodniach jeansowych i t-shirtach. Jedynie w niedziele mama pozwalała jej ubrać się „po dorosłemu” - w długą czarną spódnicę i czarny żakiet, zresztą bardzo schludnie i skromnie. Najmłodsze dziecię chyba bez względu na dzień tygodnia zapierdzielało w uroczych welurowych dresach. Maria posługiwała się swobodnie czterema językami: romskim, angielskim, rosyjskim i polskim. Nie zdziwiłabym się, gdyby znała też niemiecki. Miała bardzo czysty dom. Duży, urządzony w stylu że tak powiem europejskim. Była niesamowitą pedantką. Odkurzała cały dom (naprawdę duży) dwa razy dziennie, dwa razy dziennie ścierała kurze. Pościel zmieniała raz w tygodniu, podobnie firany (po kilku dniach tracą zapach, Justyna), z podłóg można było dosłownie jeść. A propos jedzenia: rewelacyjnie gotowala. Poczęstowała Justka raz pierogami i zupą pieczarkową. Justek był gotów nie tylko wylizać talerz, ale i zostać z Marią na zawsze. Ale po tygodniu popłynął w dalszy rejs.
                Po dwóch miesiącach niańczenia irlandzkich bachorów Justek wylądował u kolejnej romskiej rodziny - Izabelli, Andrzeja i ich trzech synów: Dawida, Princa i Angelo. Princ był najstarszy i miał zespół Downa, chodził do specjalnej szkoły. Znał trzy języki w stopniu komunikatywnym: angielski, polski i romski. Angelo był najmłodszy, miał ze dwa lata. A Dawid - ten średni - dziesięć. Dawid to w ogóle wielka miłość Justka. Był tak piekielnie inteligentnym i dojrzałym dzieciakiem, że Justek walczył sam ze sobą, by nie złapać go, nie porwać, nie zawieźć do Polski. Z Dawidem można było całymi godzinami plotkować i uczyć go robić kisiel. I Dawid powiedział Justkowi...że nigdy z nikim tak dobrze mu się nie rozmawiało…. Chcecie to wierzcie, nie chcecie nie wierzcie, ale jak bum cyk cyk tak było. Dawid nigdy nie widział śniegu, pytał zatem Justka jak to jest chodzić po śniegu i do czego śnieg jest podobny. Kim chcesz zostać w przyszłości, Dawid – zapytał go kiedyś Justek. Chcę założyć własna firmę – odpowiedział. Wierze, że mu się uda.
                Izabella, jego matka, to był typ jajcary. Jej dom był dużo skromniejszy od domu tej pierwszej rodziny. I chociaż był czysty i schludny, Izabella nie odkurzała go dwa razy dziennie, a tylko raz. Kiedyś mówi do mnie, że mam taką delikatną buźkę, a ja jej na to, że ona ma fajne cycki ( Justek generalnie lubi sobie popatrzeć na cycki, 90% damskiej populacji i i 5% męskiej ma większe od Justka, zatem Justek po prostu ciekaw). I ona mówi Justkowi tak: Słuchaj, jak ja nie miałam męża, to miałam mniejsze od twoich, ale za mąż wyszłam i mąż mnie co noc łapał za cycek i odciągał, i tak odciągał i odciągał, aż mi odciągnął i się duże zrobiły. Aha, mówię.I tam na dole - kontynuuje Izabella z figlarnym uśmieszkiem - tak samo się rozciąga i mruga do Justka okiem. Justek o mało co nie wtulił się w jej cyce z prośbą o adopcję.

niedziela, 9 grudnia 2012

Przerwa techniczna


Justek milczy, ponieważ przygotowuje ważną prezentację w ramach zaliczenia studiów na Uniwersytecie. Poświęca temu każdą wolną chwilę. Ma przed sobą 450 stron do przeczytania, a właściwie wnikliwego zgłębienia i starannego zbadania . Podpisuje ważne zdania, sformułowania godne uwagi, słowa bogate w treści, od zagęszczenia rozmaitych kontekstów aż wiruje w justkowej głowie. Im więcej stron, tym mniej podkreśleń, mniej szczegółów wydaje się istotnych, słowa tracą wagę, umykają ukryte sensy. Jak w życiu.