poniedziałek, 8 października 2012

Justek przedzierający się przez barykady życia


Justek  podpisał dzisiaj umowę na internet z nowym operatorem. Kolejka jak stąd do końca świata, myślał Justek, że jajko zniesie. Wrócił się do domu po gazetę, co wcale nie opóźniło sprawy, a w subiektywnym odczuciu nawet przyśpieszyło. Na ścianie tabliczka z informacją, że oto znajduję się w najlepszym sklepie franczyzowym w Polsce, a pracujący pani i pan tak zorientowani w temacie, jak Justek w rozgrywkach ekstraklasy. Razem z Justkiem umowę podpisywał przeuroczy, piegowaty chłopczyk, właściwie to jego mama podpisywała, bo chłopczyk był jeszcze za mały. Tak miły i grzeczny, że Justek był skłonny go adoptować, tylko czy kot by się na to zgodził...
O Bożenko, jak wolno to trwało...Pani nie umiała otworzyć maila, pani nie umiała wydrukować kartki,  pani nie potrafiła znaleźć sprzętu w katalogu...A wszystko z tak znudzoną i zniechęconą miną, jakby ktoś ją tam umieścił za karę. Samo szukanie klawisza enter na klawiaturze zajęło jej chyba z pół godziny. Justek w końcu narobił wiochy, bo nigdy by stamtąd nie wyszedł, a jeszcze tego samego dnia miał się znaleźć w pracy. Piegowaty chłopiec zachował klasę i Justek naprawdę był bliski zabrania go do domu.
W domu Justek chybcikiem się ogarnął, nakarmił i wycałował kota, zostawił mu kartonowe pudło do zabawy i ruszył na pociąg, by zdążyć do biura. Pociąg jak na złość trochę opóźniony. Justek wskakuje w końcu czartera, opuszcza przedział piszczących pipeczek i chroni się w kolejnym, spokojniejszym, wyjmuję książkę i czyta. Oczy podnosi i oczom nie wierzy. Naprzeciwko siedzi jej piegowaty syneczek. Syneczek też poznał Justka. To ta wariatka ze sklepu franczyzowego! Prześladuje mnie, pewnie chce mnie porwać.
Na przystanku tramwajowym jakoś dziwnie. Niby dużo ludzi, ale żaden tramwaj nie ucieka sprzed nosa, by wkurzyć Justka. Nic nie widać na horyzoncie. Jakiś pan ubrany w długi czarny płaszcz skórzany, z futerałem gitary u boku klnie jak świat stoi, że nie można nigdzie dojechać. Justek i elegancki starszy pan pod krawatem spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się od ucha do ucha. 
- Przepraszam panią, Dzień dobry - powiedział pan, kłaniając się z galanterią prawdziwego gentlemana. - Czy pani jest z Warszawy?
- Mniej więcej - odpowiada Justek, zastanawiając się, czy nie dygnąć.
- Gdzie jest Dworzec Centralny, to wiem ( staliśmy na przystanku, z którego tramwaje odjeżdżały w przeciwną stronę), ale gdzie tu znajdę sklep, gdzie mogę sobie piwko kupić?
Justek bez zająknięcia poinformował starszego pana, gdzie może się zaopatrzyć we wspomniany napój, na co pan się ukłonił i tak rzecze do Justka:
- Na początek życzę dużo, dużo, dużo zdrowia, i wszystkiego dobrego.
Justek odwzajemnił się podobnymi życzeniami i oboje ruszyli w swoją stronę ucieszeni faktem spotkania na drodze swojej bratniej duszy. To znaczy pan poszedł, Justek został na miejscu. 
A ludzie stoją i czekają. Justek nie jest w ciemię bity, zerknął na tablicę odjazdów, czarną tego dnia jak smoła i  odczytał napis: Ruch wstrzymany z powodu manifestacji. Przyjął zatem Justek na siebie rolę animatora społecznego i powiadomił lud okupujący przystanek, że tramwaj nie przyjedzie. Uwierzyło Justkowi tylko dwóch panów, otwartych na nowe idee, reszta pozostała na posterunku. Justek polazł zatem na inny przystanek,wsiadł  w autobus i pojechał do pracy objazdem, tak zakorkowanym, że nawet anemik czołgając się, pokonałby tę trasę szybciej. W końcu postanowił wysiąść na najbliższym przystanku, do którego dotarł po pół godzinie ślamazarnej jazdy. A jak tylko wyszedł z autobusu, ten skręcił w boczną ulicę, pustą jak sku*wysyn i popędził przed siebie, aż się za nim kurzyło. A Justek drałował na piechotę, by wsiąść w kolejny autobus, a potem jeszcze w kolejny. 
A w tym jeszcze kolejnym spotkał starszego pana tulącego małego rozmiarem, siwiejącego pieska i po raz kolejny przekonał się, że choćby przedzierał się przez nie wiadomo jakie życiowe barykady, na każdym kroku czeka bratnia dusza :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz