Justek miał dzisiaj
wychodne, więc złapał za torberkę i pojechał na wieś do rodziny znajomych oszołomów.
Cały dowcip polega na tym, że wieś ta leży niedaleko Grodziska, ale, że nie ma
żadnego dojazdu dla osób niezmotoryzowanych, Justek zmuszony był przyjechać do
stolicy, wsiąść w metro, pojechać na Młociny, poczekać prawie godzinę na autobus, urozmaicając sobie ten
czas lekturą Zwierciadła, spacerkiem wokół parkingu i wizytą w sklepie
spożywczym Żabka, a następnie jechać przez wiochy i wioseczki, dać się porwać
kierowcy (pani się nie martwi, będzie
wracać, to pani wysiądzie...) snuć się przez droża i bezdroża i wylądować w
końcu willi pełnej szczurów (dwa), psów (jeden), ryb (trzy)i ludziów
(czterech). Tam Justka nakarmili, upili i zabrali na grzyby. I mimo, że już się
ściemniało udało się Justkowi znaleźć garść podgrzybków. A potem zrobiło się
tak ciemno, że Justek o mało co się nie zgubił (i tak Justek wniósł do swego
bloga element grozy). Dużo więcej i dużo większych grzybów nazbierali na
sąsiadującej z ich willą działce, co tylko obrazuje na jakiej wsi im przyszło
mieszkać ;-p.
Po powrocie z lasu
znowu Justka nakarmili ( wiejskie jajeczka kupione w stolicy na Wolumenie,
duszone koźlaki i ziemniaczki :-)) oraz hojnie napoili (zaczął Justek od
wiśnióweczki, dalej coś z czymś, ale nie pamięta konkretnie co z czym, co
dobrze o popitach świadczy) i rozpoczęły się tańce i zabawy. Z zabaw najgłębiej
w pamięć zapadł Justkowi motyw chowanego, w czym wziął udział z Małą I. Przy
czym Justek miał ułatwione zadanie, bo Mała I
chowała się dokładnie w tym samym miejscu, w którym przed chwilą
znalazła Justka. Naśladownictwo, jak wiemy, najwyższą formą uwielbienia :-D. Do
dnia owego, Justek nie przypuszczał, że jest aż tak filigranowy, Mała I z
zapałem i determinacją szukała go bowiem w Justkowej torberce. I nie wierzyła
Swojej mamie tłumaczącej, że Justek nawet przy najlepszych chęciach się do
swojej torberki nie schowa. Dzieci i tatusiowie poszli spać, zatem mamusie
mogły się rozsiąść na kanapie i poplotkować, a ploty były takie, że aż wióry
leciały!
Nazajutrz Justek
obudził się jakiś nie swój. I nie obudził się na skutek dźwięku budzika,
nastawionego dzień wcześniej, tylko delikatnej sugestii PP:
- Czy nie powinnaś Justynko już wstawać?
Justek
spojrzał na zegarek i wyskoczył z łóżka jak oparzony. A może się wyczołgał? Sam
nie wie. Grunt, że nie znajdował się w łóżku sam. Obok, na poduszce rozwalona
jak w żydowskiej herbaciarni leżała pluszowa żaba. Justek sam tę żabę niegdyś
pod ten dach sprowadził, miała wówczas na sobie kubraczek, a z kubraczka
wystawały skrzydła. Teraz żaba leżała obok Justka zupełnie na golasa. Oj
Justek, Justek ty pijaku... Ale nie był to czas na łzy czy w gorączkowej
atmosferze dokonywaną rekonstrukcję faktów. Za pięć minut odjeżdżał autobus do
miasta. Justek pognał do łazienki, ubrał się niczym w ukropie i pognał z
wywieszonym jęzorem na wiejski przystanek. Na próżno! Następny autobus miał
odjechać dopiero za godzinę. Wrócił zatem Justek z nosem spuszczonym na kwintę.
Nie nastawił budzika, pijak jeden i ponosił teraz tego konsekwencje.
Pamiętajcie młodzieży! Alkohol wasz wróg. Miało to swoje mocne strony. Napił
się kawki, zjadł kanapkę, a na kolejny autobus został odprowadzony przez A. I
mógł usłyszeć na ganku, gdzie zakładał buty:
- Ciociu, ciociu, a kiedy przyjedziesz z kotem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz