poniedziałek, 29 października 2012

Grzyby



Justek miał dzisiaj wychodne, więc złapał za torberkę i pojechał na wieś do rodziny znajomych oszołomów. Cały dowcip polega na tym, że wieś ta leży niedaleko Grodziska, ale, że nie ma żadnego dojazdu dla osób niezmotoryzowanych, Justek zmuszony był przyjechać do stolicy, wsiąść w metro, pojechać na Młociny, poczekać prawie  godzinę na autobus, urozmaicając sobie ten czas lekturą Zwierciadła, spacerkiem wokół parkingu i wizytą w sklepie spożywczym Żabka, a następnie jechać przez wiochy i wioseczki, dać się porwać kierowcy  (pani się nie martwi, będzie wracać, to pani wysiądzie...) snuć się przez droża i bezdroża i wylądować w końcu willi pełnej szczurów (dwa), psów (jeden), ryb (trzy)i ludziów (czterech). Tam Justka nakarmili, upili i zabrali na grzyby. I mimo, że już się ściemniało udało się Justkowi znaleźć garść podgrzybków. A potem zrobiło się tak ciemno, że Justek o mało co się nie zgubił (i tak Justek wniósł do swego bloga element grozy). Dużo więcej i dużo większych grzybów nazbierali na sąsiadującej z ich willą działce, co tylko obrazuje na jakiej wsi im przyszło mieszkać ;-p.



Po powrocie z lasu znowu Justka nakarmili ( wiejskie jajeczka kupione w stolicy na Wolumenie, duszone koźlaki i ziemniaczki :-)) oraz hojnie napoili (zaczął Justek od wiśnióweczki, dalej coś z czymś, ale nie pamięta konkretnie co z czym, co dobrze o popitach świadczy) i rozpoczęły się tańce i zabawy. Z zabaw najgłębiej w pamięć zapadł Justkowi motyw chowanego, w czym wziął udział z Małą I. Przy czym Justek miał ułatwione zadanie, bo Mała I  chowała się dokładnie w tym samym miejscu, w którym przed chwilą znalazła Justka. Naśladownictwo, jak wiemy, najwyższą formą uwielbienia :-D. Do dnia owego, Justek nie przypuszczał, że jest aż tak filigranowy, Mała I z zapałem i determinacją szukała go bowiem w Justkowej torberce. I nie wierzyła Swojej mamie tłumaczącej, że Justek nawet przy najlepszych chęciach się do swojej torberki nie schowa. Dzieci i tatusiowie poszli spać, zatem mamusie mogły się rozsiąść na kanapie i poplotkować, a ploty były takie, że aż wióry leciały!
Nazajutrz Justek obudził się jakiś nie swój. I nie obudził się na skutek dźwięku budzika, nastawionego dzień wcześniej, tylko delikatnej sugestii PP:
- Czy nie powinnaś Justynko już wstawać?
                Justek spojrzał na zegarek i wyskoczył z łóżka jak oparzony. A może się wyczołgał? Sam nie wie. Grunt, że nie znajdował się w łóżku sam. Obok, na poduszce rozwalona jak w żydowskiej herbaciarni leżała pluszowa żaba. Justek sam tę żabę niegdyś pod ten dach sprowadził, miała wówczas na sobie kubraczek, a z kubraczka wystawały skrzydła. Teraz żaba leżała obok Justka zupełnie na golasa. Oj Justek, Justek ty pijaku... Ale nie był to czas na łzy czy w gorączkowej atmosferze dokonywaną rekonstrukcję faktów. Za pięć minut odjeżdżał autobus do miasta. Justek pognał do łazienki, ubrał się niczym w ukropie i pognał z wywieszonym jęzorem na wiejski przystanek. Na próżno! Następny autobus miał odjechać dopiero za godzinę. Wrócił zatem Justek z nosem spuszczonym na kwintę. Nie nastawił budzika, pijak jeden i ponosił teraz tego konsekwencje. Pamiętajcie młodzieży! Alkohol wasz wróg. Miało to swoje mocne strony. Napił się kawki, zjadł kanapkę, a na kolejny autobus został odprowadzony przez A. I mógł usłyszeć na ganku, gdzie zakładał buty:
- Ciociu, ciociu, a kiedy przyjedziesz z kotem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz