poniedziałek, 8 października 2012

Festiwal Nauki - odsłona piąta



Justek wziął udział w grze strategicznej:



 Ja obywatel. Trzeba rozwiązać ten konflikt. Gra interaktywna
Meandry „wspólnego rządzenia”. Uczestnicy wcielają się w role mieszkańców pewnego
fikcyjnego, choć opartego na polskich realiach miasteczka. W mieście planowana jest duża
inwestycja z udziałem kapitału zagranicznego.


        Z niewiadomych dla Justka przyczyn ludzie obawiają się zajęć wymagających aktywnego uczestnictwa. Justek uwielbia takie zajęcia. Specjalnie gnał na nie ze Stadionu Narodowego, wzruszony osiągnięciami sportowymi Idziego. Obawiał się, że przybiegnie ostatni, przybiegł pierwszy (mowa o Justku, nie o Idzim, chociaż Idzi też nieźle sobie radził)). Pan doktor wpuścił Justka do sali, następnie zamknął za sobą drzwi. Prawdziwa randka :-) Okazało się, że Pan doktor jeździ po świecie i rozwiązuje konflikty lokalne, Justek jeździ po Grodzisku i robi w nim zakupy. Ile ich łączy!
       Niestety zaczęli pojawiać się kolejni gracze, co położyło kres intymnej pogawędce, rozpoczęła się zabawa właściwa. Justek grał rolę lokalnej businesswoman i był za, a nawet przeciw, dostrzegał plusy dodatnie i plusy ujemne, wypowiadał się w imieniu wspólnoty lokalnej z punktu widzenia osoby, która z niejednego pieca chleb jadła, wiele wie i chętnie się tą wiedzą podzieli. Najlepsze w takich grach jest to, że łączą środowiska i pokolenia. Przyjechały i dziewczęta z gimnazjum i starsza pani, ta ostatnia to dała takiego czadu, że aż Justek z wrażenia pokraśniał. Chociaż i tak największy ukłon należy się żylecie po trzydziestce, grającej panią burmistrz. Chcę być taka, jak będę duża! Dwie nieśmiałe gimnazjalistki grały ekolożki forsujące budowę Centrum Turystyczno-Handlowego, nie bardzo sobie radziły, zatem pan doktor wsparł je nieco, chociaż z założenia miał być jedynie neutralnym obserwatorem. Postać grana przez Justka nazwała jego postać oszołomem, co wzbudziło ogólną wesołość.
       Tu wszedł inny doktor/profesor/docent i na hasło z ust kolegi "Pani nazwała mnie oszołomem..." zawołał w wielkim uniesieniu: "To nieprawda! Kolega X nie jest oszołomem!. To ja jestem oszołomem!" Cóż...Uczucie zazdrości nieobce jest jak widać również kadrze akademickiej :-) Pan doktor nawiązał do tego incydentu, opowiadając o sytuacjach konfliktowych w kontekście rasizmu w obrębie tej samej grupy rasowej. Pan doktor/profesor/docent jeszcze dwukrotnie mnie zapewnił, że nie rozmawiam z oszołomem, przy czym drugie zapewnienie stanowiło coś w rodzaju klamry zamykającej spotkanie. Opuściliśmy salę w jak najlepszych humorach :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz