poniedziałek, 24 czerwca 2013

Nadgodziny


Praca w korporacjach ma te dobre strony, w przeciwieństwie do firm-krzaków, że podlega procedurom. Jedną z takich procedur jest obowiązek pracy w wyznaczonych godzinach. Ni mniej ni więcej. Dodatkowo od czasu do czasu pojawia się możliwość dorobienia w niedzielę w ramach nadgodzin. Zdarza się to rzadko, co prawda, ale się zdarza. I Justek się na takie nadgodziny ostatnio zapisał. Na 12 godzin. Słownie: dwanaście.
To była pierwsza Justka okazja, by popracować w nowej siedzibie. Okazałej, dodajmy, z fontannami, gadającymi windami, konsjerżem i koszami na śmieci po 800 zł każdy. 800zł to akurat połowa pensji przeciętnego pracownika najniższego szczebla, a właśnie z takich się firma składa w znacznym stopniu. Firma wybudowała swoją siedzibę w korporacyjnym zagłębiu, gdzie Justek wbrew pozorom nie ma tak daleko. Raptem 10 minut SKM-ką z Dworca Zachodniego.
Do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy Justek się załapie na te nadgodziny, bo w ostatniej chwili - piątkowe popołudnie - ktoś się zreflektował, że Justek ma zakaz wstępu do pomieszczeń w nowej siedzibie. A że tam każde drzwi poza kibelkiem zabezpieczone czytnikiem, Justek nie miał szansy się tam nawet włamać. Ale udało się. Podku*wiony kierownik zadzwonił do Justka w piątkowy wieczór z informacją, że udało się wszystko i Justek w niedzielę pracuje.
Wstał zatem Justek w niedzielę o 4 rano po dwóch godzinach snu (nie balował, tylko jakoś spać mu się nie chciało). Jego rodzony kot Filip patrzył na niego jak na idiotę. Pierwszy raz Justek obudził kota, a nie kot Justka. Normalnie jaja. Na miejsce trafił szybko. Sam się zdziwił. Trzy dni zajęło mu jednak opracowanie optymalnej trasy (nielegalne schodki z płyt chodnikowych, dziura w siatce, przemarsz przez plac budowy). Prowadziła go gwiazda betlejemska w kolorze magenty. W środku też się zgubił, po tym jak wpadł w oszołomienie na widok fontanny. Kto pracował w takich molochach, ten wie, że sektory i dziesiątki pokoików porozmieszczane są na chybił trafił. To nie jest tak, że jest sala nr 7, za nią, 8, 9, 10 i tak dalej. Jest 7, 8, 9 a 10 w drugim skrzydle między kibelkiem a schowkiem na szczotki. Bożenko!

Dotarł Justek jednak na miejsce, ze zgrozą konstatując, że nie wie, gdzie jest jego nieprzygotowane jeszcze miejsce. Największy oszołom w dziale, a może i w całej firmie, zaproponował ofiarnie, by Justek usiadł obok niego, na co Justek skwapliwie przystał, bowiem mało awanturujący się jest. Usłyszał, że ładnie mu w okularach (Justek od oszołoma, nie oszołom od Justka, chociaż oszołomowi też ładnie w okularach). I tak Justek wrócił do starej i pięknej tradycji posiadania w pracy absztyfikanta :-). 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz