środa, 19 września 2012

Przygoda z Donaldem



Wyznam to publicznie: Czuję mięte do Donalda Tuska. Nie ze względu na jego poczynania polityczne, te akurat mało mnie interesują. W polityce pokładam jeszcze mniej wiary niż w religii. Nie mam poczucia, by zajmowanie takiego czy innego stołka przez ten czy inny tyłek miało realny wpływ na życie moje i kota. Pamiętam z dzieciństwa taki program satyryczny Polskie Zoo Kryszaka i Zaorskiego. Lew mnie nie rajcował, chomiki nudziły, żółw irytował, reszty grzechów nie pamiętam...Poza Donaldem. Donald...to był Donald. Gdy widziałam jego granatowy mundurek, moje dziecięce serce biło w podekscytowaniu. Czułam, że ten mężczyzna jeszcze namiesza na scenie nie tylko politycznej. Pan Donald po dzień dzisiejszy nie stracił umiejętności wzbudzania radości w sercu Justka.
Nie tylko dla mnie Pan Donald stanowi axis prywatnego mundi. Takich jak ja oszołomów jest więcej. Pracowałam kiedyś na przykład z jedną biurwą, która o premierze prawiła od rana do wieczora. Pan Donald w tej bajce odgrywał rolę złego wilka, który wyssał z biurwy wszelką życiową energię. Był odpowiedzialny za wszelkie życiowe rebusy, których biurwa niewładna była rozwiązać w racjonalny sposób, za samotność, za nadwagę, pogodę, problemy z cerą i toksyczną matkę. Czy słońce, czy deszcz za wszelkie zawirowania czy zastoje w życiu naszej bohaterki odpowiadał On. To wszystko cuda Tuska - perorowała - wyciskając z nosa brzydki pryszcz. Gdyby nie on...To ho ho, jak daleko mogłaby by zajść, jakie by miała wille, samochody, jakich kochanków hordy niezliczone. To przez Donalda Tuska spędzała samotne wieczory upijając się przed telewizorem, a weekendy szorowała toaletę. Gdyby nie on, pluskałaby się w wannie z różowymi bąbelkami, a hojnie obdarzony przez naturę murzyn śpiewałby jej jak Stevie Wander sprzed lat...
Przypomniałam sobie o swojej skrywanej pasji dziś, dzięki przygodzie z pewnym klientem. Jeśli ktoś ma tu kosmate myśli, niech się puknie w pusty łep. Klient chciał, żebym mu coś przesłała. Jedenaście razy powtarzał mi adres przez telefon, a ja za cholerę nie mogłam powtórzyć. Na usprawiedliwienie dodam, że przerywało, nie to, że Justek do reszty głuchy  W końcu powiedziałam, że załapałam o jaką wiochę chodzi, podziękowałam ślicznie i obiecałam kuriera z dokumentami. Głupio mi było prosić po raz dwunasty o powtórzenie. Pomyślałam, że adres w internecie, co nie byłoby takie trudne, gdyby nie fakt, że nie mam w pracy dostępu do prawdziwego internetu. Jednak Justek nie w ciemię bity i po dwóch godzinach śledztwa i wyrafinowanego researchu, doszedł, że chodzi o STĄPORKÓW.
Nigdy więcej nie chcę słyszeć o STĄPORKOWIE!Nie dla kaszy i kamaszy!
Wracam do domu, otwieram Gazeta.pl i jaki artykuł kuje mnie w oczy na pierwszej stronie? Burmistrz STĄPORKOWA atakuje Tuska! No i kto mi teraz powie, że mnie i Donalda nie łączy głęboka więź na poziomie karmicznym, kto? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz