Znalazłam dzisiaj przypadkiem mój
strój do biegania w szafce pod książkami, składający się z tenisówek z Tesco za
9.90, spodni dresowych z Dublina, zakupionych w dyskoncie odzieżowym o wdzięcznej
nazwie Pennies oraz bluzeczki z rodzimego szmateksu. Schowałam tam ów zestaw
jakiś czas temu, co by go nie zgubić. I na śmierć zapomniałam, gdzie ta moja
kryjówka. I nawet raz, kiedy mnie naszła o zgrozo ochota na bieganie, nie
mogłam go znaleźć w szafie i zrezygnowałam. Jeszcze dwa lata temu biegłam
prawie codziennie. Inna sprawa, że najczęściej biegała ze mną PA, a później
obie przeprowadziłyśmy się w przeciwne strony, PA przybrała postać szczęśliwego
Buddy, a ja rzuciłam się w wir życia. Biegałyśmy i gadałyśmy i to było piękne.
Chociaż w tym sezonie też kilka razy biegałam i myślę, że jeszcze z raz
pobiegam.
Jakiś czas temu, trochę po pijaku,
zaproponowałam koledze I, że pobiegamy razem. I startuje w maratonach. Rano,
gdy wytrzeźwiałam, trochę zrzedła mi mina, Justek mocny w gębie, zwłaszcza po
kielichu, ale czy mocny też w nogach? Stawiłam się o ustalonej godzinie...no
dobra....stawiłam się pięć minut po ustalonej godzinie przy Centrum Sportowym w
Grodzisku Mazowieckim. I już czekał w stroju sportowca. Planował zrobić jakieś
20 okrążeń, marne 10 kilometrów. I nazwał mój strój strojem wyjściowym, co
prawie zabrzmiało, jak wieczorowym, czym bardzo mnie dowartościował jako
kobietę. Udaliśmy się na boisko. Nigdy nie byłam na prawdziwym boisku.
Planowałam zrobić kilometr, by nie wyjść na mięczaka i zrobić to tak, by
wyszło, że się śpieszę na randkę, a nie że nie mam już sił.
Zapytałam I, czy będziemy
truchtać, powiedział: Tak, Justek, będziemy truchtać. To, co on truchtem
nazywał, ja nazywam sprintem. Nie bawiąc się w tanie eufemizmy, zapie*lał jak
mały samochodzik, a ja za nim w swoich trampkach z Tesco. Dobrze, że tam jakaś
sikawka była na kiju, co by trawę zraszać, to się pod nią trochę wychlustałam i
poczułam wyraźnie, że woda to życie. I tak, jak zawsze gardziłam kobietami,
które biegają za facetem z wywieszonym jęzorem, tak przy drugim okrążeniu,
czułam z nimi coś w rodzaju wspólnoty doświadczeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz