niedziela, 9 września 2012

Pies z głową w dół, kot z nogami w górę.


Zerwałam się wczesnym świtem, po nocy podwójnej pełni. Zapakowałam do mojej nowej różowej torby na ziemniaki morelową matę i ruszyłam na jogę w parku. Poza jedną koleżanką, ekipa składała się z zupełnie nowych pań i panów, w większości absolutnych neofitów, przy których czułam się prawie jak zawodowy sportowiec. Tak, pojawili się też panowie, a konkretnie dwóch panów, z których jeden się mocno spóźnił, czym ujął moje serce. Wyczułam w nim swoją bratnią duszę. Radziłam sobie tym razem znacznie lepiej niż tydzień temu i udało mi się przełamać schemat:
zaawansowani - średniozaawansowani - początkujący - emeryci - długo, długo nikt - Justek.
W pewnym momencie pojawiła się rozkoszna dziewczynka, taka na oko dwa i pół, by pokazać wszystkim jogę biedronki. Położyła plecach i zaczęła wymachiwać kończynami, co przypadło mi bardzo do gustu i  gdyby nie to, że obiecałam sobie zachowywać się jak dorosła, pewnie bym poszła w jej ślady.
Znów rozdawali ciastka, tym razem orzechowe. Dawno już nie mruczałam, jedząc. Zjadłam najwięcej ze wszystkich, a przynajmniej uplasowałam się w ścisłej czołówce. Justek nie tylko do picia wódki ma talent :-)
Planowałam między jogą a pracą, poćwiczyć psa z głową w dół, poprzestałam na obserwacji kota z nogami w górę. Pozostał w tej asanie dobre 5 minut i kto zaprzeczy, że zwierzęta nie upodabniają się do swoich właścicieli?
A na stacji zobaczyłam kogo?
Moją instruktorkę jogi :-) i całą podróż do Warszawy przegadałyśmy poruszając tematy kulinarne, światopoglądowe, zdrowotne i sportowe :-D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz