Justek pił u Rosi w pracowni. Bożole z
2001, czyli już nie takie nuwo. Korek zmurszał i nie można go było wyjąć za
pomocą korkociągu. Rozkruszył się. Nie dało się go również wepchnąć do środka
pędzlem, chociaż Justek nie próbował. Próbował zrobić dziurkę w korku za pomocą
pędzla, też się nie udało. Rosi przygotowała pieczone kiełbaski z młodymi
ziemniaczkami i pieczarką, dla Justka jajeczka przepiórcze i warzywa, które
Justek wcinał z bułeczką posmarowaną prawdziwym masłem. A że wcześniej zaliczył
omlet u Wietnamczyka (nie tego, co się kocha, tylko innego, bo ten, co się
kocha mieszka w Grodzisku, a Justek był w Wawie) znów musiał się na przystanek
dotoczyć. Umówił się wstępnie z Ż na wyjazd do Gardzienic, z Kasią i Rosi na
warsztaty w Domu Literata czy jakoś tak, a ze wszystkimi naraz na wycieczkę
rowerową. I kazał M powiedzieć coś miłego. M powiedział, że Justka spódniczka przypomina
morskie fale, na co Justek się zreflektował komplementem, że bluzka M jest
niczym łan zboża. Justek obiecał dobie nie dokuczać więcej M, chociaż nadal się
na niego boczy.
Poza tym jak zwykle - dyskusje o
literaturze, anegdotki historyczne, ciekawostki przyrodnicze i czekoladki
przyniesione przez K :-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz