Przyszedł raz Justek na spotkanie Feministek
i się ubzdryngolił. Nie alkoholem tylko atmosferą, Justek czasem tak ma. Guru
Polskiego Feminizmu co prawda przyniosło winiacza, którego z braku korkociągu
zmyślne feministki otworzyły za pomocą noża i szminki. I nie wiadomo, co
Justkowi strzeliło do głowy, grunt że zgłosił się chłopak do szefowania
loterią, a właściwie szafowania loterią, bo to właściwe słowo. Strasznie był z
siebie zadowolony, nawet jak wytrzeźwiał był z siebie zadowolony, nawet dwa dni
później.
W każdym razie zdradzę, chociaż nie
powinnam, że z logistyką to feministki na bakier. To nie rozgardiasz, żadna tam
twórcza improwizacja, bajzel czy nieporządek. Nawet burdel brzmi jak eufemizm w
obliczu organizacyjnego chaosu, jakim jest organizacja w naszym środowisku. Ale
nie chodzi o sposób, tylko o efekt, a efekt jest kapitalny. I zawsze wszystko
wychodzi na tip i top. Na to Justek liczył, kiedy ubzdryngolony atmosferą
zgodził się wystąpić w roli szefowej. O Boże, Boże, Bożenko.
Najpierw trzeba było zebrać listę fantów, co wcale nie było łatwe, ponieważ
fanty wciąż napływały. Z różnych stron, w sensie fizycznym i potencjalnym.
Ciągle ktoś coś obiecywał, nie wiadomo co i kiedy. To znaczy wiadomo kiedy: W
ostatniej chwili, na sam koncert, kiedy już za późno, bo wcześniej trzeba
przygotować losy, wydrukować listę darczyńców, zrobić biznes plan, a w
międzyczasie nie ocipieć. Gdyby jeszcze ci sponsorzy uderzali do Justka, byłoby
pół biedy, Justek by to ogarnął, nie takie rzeczy ogarniał. Ale każdy sponsor
kontaktował się ze swoim człowiekiem. Jeden człowiek na kilku sposnosrów. Kilku
ludzi na jednego sponsora. Nie wiadomo kto, nie wiadomo co, nie wiadomo ile.
Trzeba zrobić konkretną listę dla matronatów. Ale nie wiadomo, co w nią wpisać.
Justek zrobił tabelkę w excelu, pełną znaków zapytania i niewiadomych. Błagał o
wzór losów, ale nikt mu nie przysłał, więc robił je metodą chałupniczą do
drugiej w nocy mając za pomocnika tylko kota, by nazajutrz wyrzucić je do kosza
na odpady higieniczne w obskurnym kibelku. Szaleństwo. W końcu przygotował listę,
obejmującą 200 pozycji, z czego jak się później okazało, jednej trzeciej fantów
nie ma, za to są inne, których nikt nie zgłosił. Trzeba było szybko
zrekonstruować listę i przygotować losy. Justek prawie ocipiał.
I Justek dostał opie*dol. W zalewie mejli
(kilkadziesiąt dziennie) i sprzecznych informacji gubi się najlepszy logistyk.
Inna sprawa, że Justek siedzi w tym biznesie pierwszy raz, a sporo pozostałych
babeczek któryś rok z rzędu i różne sprawy są dla nich oczywiste, a dla Justka
niekoniecznie. Chryja się zrobiła taka, że Justek obiecał sobie nigdy więcej
nie być szefem. Bycie szefem, gdy ma się nad głową innego szefa to najgorszy
rodzaj szefowania.
Na szczęście była MaMi. Prawa ręka Justka w zmaganiach z loterią. MaMi zrobiła z
Justkiem inwentaryzację tak przebiegłą, że organizacja przebiegła proceduralnie
bez zarzutu. Tylko Justek troszkę oszukiwał, na korzyść uczestników loterii.
Chciał, żeby każdy, kto wygrał, był zadowolony. Sam też kupił cztery losy, dwa
dla siebie, dwa dla Ali. Ala postawiła jakiś czas temu Justkowi drinka, więc
Justek postanowił się Ali zrewanżować w naturze, co by nie zostać obciążonym
karmicznie.
Sama impreza przebiegła nie tak, jak planowałyśmy,
ale to też pouczające doświadczenie. Przy okazji Justek dowiedział się, że Drag
Queen to też kobieta przebrana za mężczyznę. Nie wiedział, a teraz już wie.
Niestety nie załapał się na burleskę, bo akurat w przeciwległej sali wybiła
godzina rozdawania nagród, więc Justek rozdawał.
Nastrój miał mieszany, raz bardzo dobry raz parszywy.
Odbijały się Justkowi czkawką wcześniejsze awantury. Na domiar złego okradli
go. Gdyby mu zabrali pieniądze, których nie miał - pół biedy, czym są pieniądze
w obliczu tajemnicy wszechświata? Gdyby buchnęli kartę zbliżeniową, cóż to znaczy.
Można wyrobić drugą. Bilety kwartalne, to tylko trzy czwarte Justka pensji.
Karta biblioteczna, to już byłaby poważna strata, na szczęście się nie
połasili. Karta do IR, drugi poziom, ile się Justek musiał napracować, by
nazbierać tyle pieczątek. Dowód osobisty też pozostał w Justkowej torebce, a na
dowód można brać lewe kredyty u lichwiarskich pożyczkodawców. Nie wzięli
książek i zeszytów, co Justka zdziwiło, bo Justek w pierwszej kolejności by to
brał. No dobra, powiem: Wyciągnęli Justkowi z bocznej kieszeni torberki trzy
talony na darmową wódkę! Nic gorszego nie mogło Justka spotkać. Ale to
oczywiście nie znaczy, że Justek chodził o suchym pysku ;-).
No i obejrzał występ Anny Patrini, polskiej Lady Gagi, która zdziwiła się, że
występuje przed tak niewielkim audytorium. A dlaczego było niewielkie, i jakie
było, Justek zachowa w tajemnicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz