niedziela, 24 marca 2013

Animalia




Wybrał się Justek na Uniwersytet na wykład o freakach. Proszę się nie kierować tytułem, temat mało przyjemny. Rzecz o ludziach pokazywanych przez szereg stuleci w cyrkach i ogrodach zoologicznych w charakterze dziwolągów - osoby niepełnosprawne oraz te innych ras. Kobiety z brodą, karły, bliźnięta syjamskie, ofiary najróżniejszych mutacji i chorób jak też murzyni, indianie, azjaci, eskimosi i aborygeni pokazywani w charakterze brakującego ogniwa w ewolucji człowieka. Wożeni w klatkach i żywieni paszą dla zwierząt. 
Niestety młoda pani doktorantka nie sprawdziła się w roli wykładowcy. Spóźniła się dwadzieścia minut i starając się nadrobić czas wyjęła fragment swojej pracy doktorskiej (chyba) i zaczęła go czytać na jednym wdechu, wyrzucając z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Człowiek nie wiedział, gdzie kropka, gdzie przecinek i o co kaman. A że to był język stricte naukowy, to zrozumieć było trudniej niż dialogi Klanu. Zdania wielokrotnie podrzędnie złożone rozpisane na pół strony, najeżone słówkami z pierwszej setki, których Justek nie jest w stanie nawet przytoczyć, a Justek naprawdę zna wiele słów, sprawiły, że Justek się poważnie zastanowił nad bystrością własnego umysłu. W końcu Kazia (bo była obecna Kazia, jak też F, słynna historyczka seksu i działaczka kulturalna) przerwała biednej pani historyczce prosząc, by pokazała jakieś zdjęcia, bo wszyscy są ciekawi. Trochę pokazała, ale głównie czytała. Sporo osób wyszło przed końcem. Szczególnie utkwiło Justkowi w pamięci zdjęcie nastoletniego afrykańskiego chłopca, któremu opiłowano zęby w trójkąty, zamknięto w klatce i karmiono surowym mięsem i kośćmi. Na klatce widniała tabliczka informująca, że to okaz głodnego ludożercy. Chłopca ktoś w końcu wykupił, został zatrudniony w sklepie kolonialnym w charakterze sprzedawcy. Powinien odtąd żyć długo i szczęśliwie, jak to w bajkach, w którym rany w duszy zabliźniają się za pomocą czarodziejskiej różdżki, a społeczne uprzedzenia rozwiązuje zbiorowa amnezja. Chłopiec popełnił samobójstwo.
Po wykładzie nastąpił czas na pytania. Jedna pani się zgłosiła, otrzymała odpowiedź, ale stanowiącą coś w rodzaju uzupełnienia przeczytenego referatu. Człowiek miał wrażenie, że pani doktor jest studentką odpowiadającą przed profesorem, a nie panią wykładowczynią, przekazującą informacje niezorientowanym w temacie studentom. Justek siedział w pierwszym rzędzie. Miał trzy pytania:

1 Na ile występujący w tych przedstawieniach byli świadomi, w czym uczestniczą (Czesto organizowane były specjalne wyprawy, w trakcie których "łowiono" afrykańskie dziecko, przywożono do 'cywilizowanego' świata i wypuszczano na wybiegu lub przewożono w specjalnej klatce. W jaki sposób rozsła jego świadomość, w jakim stopniu się asymilowało, w jakim tempie i kiedy odkrywało,  że uczestniczy w grze, w której jest głównym aktorem?)

2 Na ile zwiedzający byli świadomi uczestniczenia w widowisku. Na ile nabierali się na to, że ten czarny człowiek gryzący kości i wydający nieartykułowane dźwięki stanowi brakujące ogniwo, a nie mają przed sobą w pełni sprawnego intelektualnie i emocjonalnie człowieka, takiego samego jak oni, tylko pech chciał, że on jest w klatce, a oni poza jej obrębem, też uwięzieni, ale w inny sposób.

Nie otrzymaliśmy odpowiedzi na powyższe pytania. Pani prowadząca nie zrozumiała chyba do końca, o co Justkowi chodzi.

3  W którym roku to się skończyło? Kiedy i gdzie odbył się ostatni spektakl?

Odpowiedź: W 1958 r. w Brukseli. Co prawda już nie w klatkach, ale nadal w czym w rodzaju Zoo, grupa ludzi w swojej 'naturalnym' środowisku. 

Teraz myślę sobie, że chyba tego, czego naprawdę zabrakło w sposobie, w jaki Pani doktorantka przedstawiła temat, to serca. Wiele osób wyszło, zaplanowana dyskusja nie odbyła się. Mina Kazi bezcenna. Brak komentarzy bardzo wymowny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz